Na granicy. Pomoc z plakatu
„Oferujemy dla osób z niepełnosprawnością, w szczególności ruchową (osoby na wózkach), wraz z rodzinami, dostosowane warunki na 2/3 dni przejściowego pobytu. Udzielimy pomocy w znalezieniu docelowego miejsca pobytu i ewentualnego transportu do tego miejsca”. Taką informację po polsku, ukraińsku i angielsku widzą Ukraińcy z niepełnosprawnością przekraczający granicę w Dorohusku, Zosinie, Dołhobyczowie, Hrebennem i Hrubieszowie.
Aby otrzymać pomoc, wystarczy zadzwonić na któryś z dwóch podanych numerów telefonów. Jeden z nich należy do Marii Król, założycielki i prezes Stowarzyszenia „Krok za Krokiem.” Jej współpraca z Ukrainą zaczęła się ponad 20 lat temu.
- Ukraińcy są naszymi sąsiadami. Wielokrotnie zwracali się do nas o pomoc. Chcieli, żeby ich nauczyć, jak „usprawniać” czy też rehabilitować dzieci z niepełnosprawnością. U nich funkcjonowała i często nadal funkcjonuje opieka w modelu gabinetowym, czyli dziecko przenosi się od gabinetu do gabinetu, od lekarza do lekarza lub innego specjalisty, terapeuty, a matka czeka w holu. Jeździłam na Ukrainę ze swoimi terapeutami i pokazywałam, instruowałam, wyjaśniałam, na czym polega stosowana przez nas węgierska metoda Kierowanego Nauczania – opowiada Maria Król.
Ukraińcy do Zamościa zaczęli przyjeżdżać na długo przed wojną. Dzięki wsparciu Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności odbywali szkolenia, przyglądali się pracy z dziećmi z niepełnosprawnością. W ten sposób nawiązało się wiele przyjaźni, rozpoczęła się współpraca w różnych obszarach i wspólne projekty transgraniczne.
Maria Król jest także prywatnie związana z Ukrainą.
- Zawsze gdy wracałam z Ukrainy i była taka możliwość, to nalegałam, żeby wstąpić do Krzemieńca. Wchodziłam na górę, robiłam zdjęcie, wysyłałam je do mamy i dzwoniłam. Mówiłam: „Mamo, patrz, gdzie jestem, widzę Twój dom”. Mama się wzruszała. Tam się urodziła, tak jak Słowacki.
W Krzemieńcu Stowarzyszenie „Krok za Krokiem” buduje Ośrodek Rehabilitacyjny dla Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej.
- Oj, niełatwy to projekt. Obciążony dużym ryzykiem. Tamtejsze stowarzyszenie ma zero hrywien na koncie i brak własnych gruntów. Dużo czasu spędziłam z merem Krzemieńca. Pokazywałam mu dom mojej matki, moje korzenie. Opowiadałam o projekcie, tłumaczyłam, że taki ośrodek jest potrzebny, a przede wszystkim, że ten szalony projekt jest możliwy do realizacji. Mer w końcu poparł ideę. Dał działkę pod budowę, napisaliśmy wniosek, wzięliśmy na siebie ciężar pokrycia 10 proc. kosztów ich wkładu własnego. No i budujemy. Zanim wybuchła wojna, kryliśmy dach, ale teraz budowa stanęła – mówi Maria Król, której prywatne związki z sąsiadami nie ustrzegły się trudnej historii polsko-ukraińskich stosunków.
W Krzemieńcu nadal żyje wnuk ludzi, którzy ukryli jej babcię, ciocię i mamę, a potem pomogli im uciec przed rzezią wołyńską.
- Niekoniecznie za darmo, ale pomogli. Dzisiaj to już nie ma znaczenia. Gdy wybuchła wojna, Ukraińcy prosili o pomoc. Gdy pomagam, nie myślę o polityce czy historii. Patrzę tylko na ludzi, na dzieci z niepełnosprawnością, które nas potrzebują.
Stowarzyszenie ma do dyspozycji 11 swoich obiektów. W kilku z nich udało się znaleźć chwilowe miejsca dla uchodźców. Stąd uchodźcy byli kierowani do zaprzyjaźnionych organizacji w Polsce, Szwecji i Niemczech. Miejsca się zapełniały. Coraz więcej osób z niepełnosprawnością potrzebowało specjalistycznej pomocy i dachu nad głową, choćby na kilka dni. Telefon dzwonił bez przerwy.
Na własną zgubę
- Normalnie, na własną zgubę ten telefon podałam. Ci, którzy zobaczyli plakat, od razu dzwonili albo robili fotkę i wysyłali znajomym. Nasze numery telefonów trafiły nawet do Nigeryjczyka, który chciał do nas przyjechać. To były straszne dni. Chciałam wszystkim pomóc, ale zupełnie się wyczerpywałam. Człowiek po trzech tygodniach niespania niemal umiera, a ja przecież jestem zahartowana. Jako lekarz dyżurowałam nocami w karetce i szpitalu, myślałam że dam radę, ale nie dawałam.
Współpracownicy w „umieranie ze zmęczenia” Marii Król nie wierzą. Całodobowa praca jest dla niej normą. Nie daje sobie wytchnienia. Robi kilka rzeczy naraz. Naszą rozmowę przerywa kilkanaście razy. Zatwierdza kosztorys ukraińskiego ośrodka, negocjuje z wójtem grunty pod nową inwestycję, załatwia tłumaczenie na węgierski ważnej prezentacji, konsultuje i na gorąco podejmuje decyzje. To ona opracowała formularz uchodźcy, wypełniany na granicy, i sporządziła listę niezbędnych rzeczy w punkcie rejestracyjnym dla osób niepełnosprawnych.
- Dzwonią z takiego punktu na przykład i mają szczegółowe pytania. W środku nocy na granicy spodziewano się 37 osób. Podali mi listę rodzajów niepełnosprawności z prośbą o określenie ich potrzeb.
Przewodnicząca Stowarzyszenia służy także jako tłumacz, bez problemu komunikując się po ukraińsku i rosyjsku.
Obydwa telefony dzwoniły na okrągło. W dzień nie pozwalały odespać nocnego zabierania ludzi z granicy. Trzeba było szukać dla nich miejsc docelowych i rozwiązywać problemy z formalnościami.
- Nie wiem, co ja sobie myślałam, gdy podawałam numer prywatnego telefonu na tym plakacie. Telefony się urywały. Dzwonili ludzie uciekający przed wojną, dzwoni- ły punkty recepcyjne. Niewiele z tego czasu pamiętam. Żyłam na adrenalinie. Każdemu chciałam pomóc, wszystkim się przejmowałam. Mogłam tylko płakać. Przestałam myśleć, przestałam się bać. Skupiłam się na pomocy – mówi Magdalena Poliwczak, kierowniczka Środowiskowego Domu Samopomocy „Krok dalej”, właścicielka drugiego numeru telefonu z plakatu.
W głowie ma plan działania dla każdego uchodźcy: załatwianie PESEL-u, wizyty lekarskie, transport na rehabilitację, kurs polskiego, dojazd do szkoły, zakupy, niezbędne tłumaczenia, komplet badań zgodny z wymogami polskiego orzecznictwa, ubrania na cieplejszą porę roku, rozmowa z psychologiem, zapisanie dzieci do szkoły... To wszystko łączy z codzienną pracą w ŚDS, w którym w pracowniach gospodarstwa domowego, arteterapii i pracy twórczej, ogrodniczo-porządkowej, komputerowo-audiowizualnej, rozwoju komunikacji alternatywnej, ruchu i rehabilitacji odbywają się treningi aktywizujące dla dorosłych osób z niepełnosprawnością.
- Po prostu robię to, co jest do zrobienia, i za dużo o tym nie myślę – wyjaśnia Magda Poliwczak, pytana, jak mieści taką liczbę obowiązków w ciągu doby.
Nie każda jej interwencja kończy się sukcesem. Pamięta telefon, który wyrwał ją ze snu. Na granicy, w punkcie recepcyjnym czekał na pomoc mężczyzna z niepełnosprawnością. Poruszał się na wózku.
- Miał zaczekać do rana. Pojechaliśmy o świcie, ale na miejscu nikogo nie zastaliśmy. W punkcie recepcyjnym byli zaskoczeni jego zniknięciem. Nikt się po niego nie zgłosił, nie minęliśmy po drodze nikogo na wózku. Do teraz nie wiemy, gdzie się podział.
W trzecim miesiącu wojny w Ukrainie telefon dzwoni już rzadziej, ale problemów przybyło. Skończyły się miejsca, w których mogą przeczekać Ukraińcy. Ludzie, którzy przyjęli gości jeszcze w lutym, teraz dzwonią i przekonują, że już dłużej nie mogą. Kończą się im zasoby energii i finansów. Mają inne plany.
- Mamy też inne wyzwania. W tej chwili sześcioro dzieci korzysta z rehabilitacji i edukacji w naszych ośrodkach. Na Ukrainie jej nie dostawały i raczej nie dostaną. Muszą tu zostać, bo przecież nie chodzi tylko o dach nad głową. Dzieci z niepełnosprawnością muszą być jak najbliżej wsparcia, a jeśli dziecko może tu, w Polsce, osiągnąć postęp w rozwoju, to trzeba zrobić wszystko, żeby rodzic tu został, dostał pracę, zapłacił za mieszkanie.
Z czasem będzie lepiej
Jana jest jednym z dzieci z Ukrainy, które zostały włączone w system zintegrowanego usprawniania. Dziewczynka z niepełnosprawnością sprzężoną właśnie zaczyna zajęcia w Zespole Niepublicznych Szkół Specjalnych „Krok za Krokiem” w Zamościu. Do dyspozycji dostała zespół terapeutów, którzy wnikliwie ją obserwują. Zdecydują, jak najlepiej wykorzystać jej potencjał i jakich umiejętności ją nauczyć. W założeniu Jana powinna być maksymalnie niezależna. W przyszłości będzie podejmowała decyzje, może podniesie łyżkę i będzie potrafiła wyrażać swoje potrzeby za pomocą tablic do komunikacji niewerbalnej, a nawet zagra w popularną w szkole boccię. Na razie nie potrzebuje żadnej tablicy, by jednoznacznie pokazać, że szkoła się jej nie podoba. Po kilku chwilach siedzenia przy stole, zsuwa się na podłogę i krzykiem oznajmia, że dla niej lekcja się już skończyła.
- Z czasem będzie lepiej – przekonuje Joanna Cebula, wicedyrektor szkoły. – Może będzie jak Katia – dodaje.
Katia uczy się w szkole od kilku lat. Jej mama przyjechała do Polski w ramach współpracy ze stowarzyszeniem rodziców dzieci niepełnosprawnych w Krzemieńcu, podjęła pracę w szkole Stowarzyszenia „Krok za Krokiem”. Katia nie potrzebuje tablicy, by pokazać, że chce przerwać lekcję i pozować do zdjęć. Sama decyduje, kiedy ma nastąpić koniec sesji. W innych klasach dzieci w normie intelektualnej i z niepełno- sprawnością intelektualną nie kryją radości, że dzięki uchodźcom zyskały nowych kolegów.
- Maksymilian i Danilo dzisiaj nie przyszli. Poszli z rodzicami załatwiać PESEL, ale są fajni i podoba mi się, że tu są – wyjaśnia uczestnik lekcji matematyki.
Inni potwierdzają jego opinię.
Patrzenie do przodu
Ukraińscy uchodźcy zostaną w Polsce najprawdopodobniej na dłużej. Niepełnosprawne dzieci będą w przedszkolu i szkole, młodzież i dorośli z niepełnosprawnością otrzymają jakąś formę środowiskowego wsparcia w zakresie opieki psychologicznej, rehabilitacji itp.
Z myślą o ich długoterminowych pobytach z rodzinami powstał pomysł kontenerów.
- Gdy skończyły się miejsca na pobyty docelowe, a ludzie nadal napływali, napisałam list do potencjalnych darczyńców, informując, że będę zbierała pieniądze na pawilony mieszkalne. Takie z ładnym, estetycznym wyglądem, ocieplane i z dostosowaną do potrzeb osób na wózkach łazienką. Wysłałam ten list do każdego, kto mi przyszedł do głowy – mówi Maria Król.
Na odpowiedzi nie trzeba było długo czekać. Pierwsze trzy kontenery już stanęły w Białobrzegach, wkrótce stanie czwarty. To dar przedstawicielstwa Tajwanu, polskich biznesmenów, fundacji i indywidualnych darczyńców. W Bondyrzu trwają prace budowlane dla kolejnych sześciu dwupokojowych pawilonów mieszkalnych. Nadal zbierane są brakujące środki na przyłącza i wyposażenie miejsc zamieszkania dla około 50 osób.
Zdaniem Marii Król, po wojnie ta dostosowana infrastruktura mieszkalna może posłużyć Polakom z niepełnosprawnością jako miejsce treningów mieszkaniowych, letni wypoczynek, przeciwdziałanie kryzysowi bezdomności. W kwietniu Stowarzyszenie pozyskało również nieruchomości w Hutkowie k. Krasnobrodu. Zakładając, że organizacja pozyska środki, planuje tam kolejne, trzecie już miniosiedle dla osób z Ukrainy.
- Cały czas patrzymy do przodu. Realizujemy nowe projekty i ciągle mamy nadzieję, że dokończymy budowę w Krzemieńcu. Na razie odpowiadamy na potrzebę chwili i staramy się stworzyć jak najlepsze warunki osobom z niepełnosprawnością z Ukrainy – podsumowuje ten czas Maria Król.
Artykuł pochodzi z numeru 2/2022 magazynu „Integracja”.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz