Adopcje i piecza zastępcza. Dziecko jest zawsze najważniejsze
Piecza zastępcza i adopcja to w Polsce wciąż trudne tematy. A stają się jeszcze trudniejsze, gdy dotyczą dzieci z niepełnosprawnością. O tym, jak wygląda wspieranie dzieci, które z różnych przyczyn nie mogą liczyć na opiekę ze strony rodziców, opowiada Jolanta Bobińska, prezeska Fundacji „Dom w Łodzi”.
Mateusz Różański: W jaki sposób dzieci trafiają do Fundacji „Dom w Łodzi”?
Joanna Bobińska: Do naszego Domu Dziecka dla Dzieci Chorych trafiają dzieci, które wymagają specjalistycznej opieki medycznej. To dzieci z ogromnie trudnymi historiami i bagażem doświadczeń – obciążone ciężkimi schorzeniami i dodatkowo – brakiem rodziny, czyli najbliższych osób. To dzieci, które albo zostały porzucone w szpitalu przez biologicznych rodziców, albo odebrane rodzinom decyzją sądu. Mamy tylko dziewięć miejsc, bo zależało nam na tym, by Dom był kameralny, a dzieci otoczone wyjątkową, indywidualną opieką. Ale potrzeby są znacznie większe. Nie ma tygodnia, byśmy nie odbierali telefonu w sprawie dziecka w potrzebie. Dzwonią do nas pracownicy socjalni ze szpitali, pracownicy RCPS-ów... telefony są z całej Polski. To jest ogromny problem społeczny. Proszę sobie wyobrazić, że jedna z naszych podopiecznych mieszkała w szpitalu trzy i pół roku. Nie było dla niej innego domu...
MR: A co jest przyczyną tego, że te dzieci kierowane są do placówek?
JB: Jeśli trafia ono do domu dziecka, to znaczy, że nie ma w swoim otoczeniu osoby, która chce otoczyć je miłością i opieką. Gdy rodzi się ciężko chore dziecko, obarczone niepełnosprawnością – świat rodziców zawala się. Nie każdy jest w stanie udźwignąć taki ciężar. Oczywiście w przeważającej większości biologiczne rodziny naszych dzieci to tzw. rodziny dysfunkcyjne, które borykają się z ogromnymi problemami: alkohol, narkotyki, bezrobocie, choroby psychiczne... Ale są też przypadki, gdy pozostawienie dziecka jest świadomą decyzją wynikającą z braku możliwości zapewnienia mu opieki – na przykład w przypadku samotnej mamy, która nie ma oparcia w swojej rodzinie. To są ogromne dramaty.
MR: Jak wygląda procedura przyjęcia dziecka do „Domu w Łodzi”?
JB: Zanim podejmiemy decyzję o przyjęciu dziecka, zastanawiamy się, jak możemy pomóc. Przyglądamy się sytuacji szeroko – z jednej strony, planując właściwą pomoc medyczną i wsparcie specjalistów, z drugiej strony, biorąc pod uwagę aktualną sytuację panującą w Domu. Myślimy o tym, jak nowe dziecko wpłynie na te, które mieszkają z nami – czy będą się wspierać i uzupełniać, jak mogą na siebie oddziaływać. O nowym dziecku myślimy jak o nowym członku rodziny... to nie są decyzje podejmowane na chłodno, matematycznie. To trudne, bo dzieci w potrzebie jest bardzo dużo... Co do samej procedury, to przyjęcie odbywa się na podstawie decyzji sądu. Gdy dziecko już do nas trafi, stosujemy przewidziane przez przepisy procedury przyjęcia: sporządzamy protokoły, wypełniamy odpowiednie dokumenty etc. Ale z punktu widzenia Domu i naszej fundacyjnej rodziny najważniejsze jest, by przywitać dziecko, poznać je i przygotować pozostałe dzieci na przyjęcie nowego „braciszka” czy „siostrzyczki”. Nasz Dom jest bardzo kameralny i relacje między dziećmi są siostrzano-braterskie.
MR: Proszę opowiedzieć o Waszym zespole.
JB: Nasza fundacyjna rodzina to niezwykli ludzie, zespół specjalistów, którzy codziennie wspierają dzieci w rozwoju. Prócz najbliższych opiekunów – osób po pedagogice, doświadczonych w pracy z dziećmi o szczególnych potrzebach – mamy zespół pielęgniarek i terapeutów. W naszym gronie jest fizjoterapeutka, logopedka, psycholożka, oligofrenopedagożka, pracownik socjalny i koordynator medyczny. Działamy zespołowo. Wspólnie opracowujemy indywidualny plan wsparcia każdego dziecka, rozmawiamy, szukamy sposobów ratunku. Wiele decyzji – dotyczących wprowadzenia nowych terapii czy zabiegów – podejmujemy razem, interdyscyplinarnie. Dzięki temu udaje się czasem osiągnąć niespodziewane efekty. Na przykład Bartuś, który dziś ma 9 lat, trafił do nas z diagnozą, że nigdy nie będzie siadał ani chodził. Mówiono, że nie będzie z nim kontaktu. A dziś – dzięki uporowi i ogromnemu zaangażowaniu – chłopiec chodzi z pomocą balkonika i komunikuje się za pomocą alternatywnych gestów. Takie historie napędzają nas i mobilizują do szukania nowych możliwości wszędzie, gdzie tylko to możliwe.
MR: A kto udziela pomocy psychologicznej? Domyślam się, że dzieci, które z różnych powodów zostały odebrane rodzicom, muszą jej potrzebować.
JB: Nasze dzieci dźwigają niezwykle trudny bagaż. Nie dość, że borykają się z chorobami i niepełnosprawnościami, to żyją z traumą porzucenia i zerwanych więzi. Dlatego oczywiście dzieci mają zapewnione wsparcie ze strony terapeuty i psychologa. To codzienna, systematyczna praca na wielu płaszczyznach – tak jak mówiłam, działamy zespołowo, jak rodzina. Nasza psycholożka wspiera wychowawców i pozostałych specjalistów w codziennej pracy z dziećmi. Wspólnie wypracowujemy modele działań i zasady. Wspólnie szukamy rozwiązania problemów, które pojawiają się w codziennym życiu. W pracy z naszymi dziećmi bardzo ważne jest zapewnienie im poczucia komfortu i bezpieczeństwa, a także czułość i troska. Szalenie istotne jest poświęcenie uwagi – dlatego staramy się, by dzieci miały zapewnioną opiekę jeden na jeden. Pomagają nam w tym wolontariusze, którzy przychodzą na dyżury i mają bardzo dobre relacje z dziećmi.
MR: Kiedy pierwszy raz odwiedziłem państwa Dom w 2016 r., opowiadała mi Pani o wolontariuszach, którzy zdecydowali się na zostanie rodzicami zastępczymi dla dzieci z Waszego Domu.
JB: Naszym marzeniem jest znalezienie dla dzieci nowej, kochającej rodziny. Dlatego ściśle współpracujemy z ośrodkiem adopcyjnym. Zdajemy sobie jednak sprawę z tego, jak trudne jest podjęcie decyzji o adopcji dziecka przewlekle chorego. Dokumentacja medyczna naszpikowana informacjami o ograniczeniach, zabiegach, niepewnych rokowaniach... często odstrasza potencjalnych rodziców. A nasze dzieci są wspaniałe i mają w sobie niezwykłą energię. Gdy się je pozna, choroba często schodzi na dalszy plan. W ciągu ostatnich pięciu lat mieliśmy trzy sytuacje, gdy nasi wolontariusze zostali rodzicami naszych dzieci. Najpierw stworzyli rodzinę zastępczą, a potem przekształcili się w rodzinę adopcyjną. Byliśmy świadkami magii... narodzin niezwykłych relacji, z których zrodziła się wzajemna miłość. Uważam, że to najlepsze, co mogło się wydarzyć.
MR: A czy poza wolontariuszami udaje się znajdować rodziny zastępcze dla dzieci?
JB: Niestety – w ostatnim czasie nie. Tak jak wspomniałam, nasze dzieci borykają się z wieloma problemami, wymagają specjalistycznej opieki medycznej, zabiegów, rehabilitacji i leków. To sprawia, że ich szansa na znalezienie rodziny jest bardzo ograniczona. Ogromnym problemem jest brak adopcji zagranicznych. To była dobra droga dla dzieci, którym w Polsce nie udało się znaleźć rodziców. Niestety, obecnie obowiązuje przymus szukania rodziców w kraju – nawet jeśli te szanse są bliskie zeru. Przed wprowadzeniem tych zmian troje naszych dzieci znalazło kochające rodziny poza granicami: we Włoszech, w Belgii i Stanach Zjednoczonych. Jesteśmy z nimi w stałym kontakcie, widzimy, jak wspaniale się rozwijają i są szczęśliwe.
MR: Jak przebiega procedura adopcji?
JB: Zajmują się nią ośrodki adopcyjne. Procedury są złożone, a cały proces – długotrwały. Nic dziwnego – to bardzo poważne decyzje, które wymagają czasu i odpowiedzialnego podejścia. Konieczne jest wypełnienie różnych dokumentów, odbycie spotkań z psychologami i pedagogami. Trzeba pomyślnie przejść szkolenia i testy psychologiczne i po nich rodzina lub pojedyncza osoba zostaje zakwalifikowana do programu adopcyjnego i może starać się o dziecko. Gdy ośrodek adopcyjny znajduje dziecko potrzebujące rodziny, dochodzi do spotkania. To jest czas wzajemnego poznawania się i nawiązania relacji. To najważniejszy etap – nie zawsze zakończony sukcesem. Ważne jest to, czy między rodzicami a dzieckiem wytworzy się więź. Te pierwsze spotkania bywają magiczne. Byliśmy świadkami sytuacji, gdy wystarczyło jedno spojrzenie... Świat zawirował, zupełnie jakby dziecko i nowy rodzic czekali na siebie od zawsze. Bywa też niestety inaczej. Zdarzyło się, że dziecko zupełnie nie zaakceptowało potencjalnego rodzica, unikało kontaktu i reagowało ogromnym napięciem. Zawsze wsłuchujemy się w dziecko. To ono jest dla nas najważniejsze.
Joanna Bobińska
MR: Jak Pani zdaniem powinno się usprawnić ten system, by więcej dzieci mogło trafić do rodzin zastępczych i adopcyjnych?
JB: To bardzo złożony problem. Z jednej strony, mało jest informacji na temat tego, jak zostać rodziną zastępczą i adopcyjną, a procedury są zawiłe i długotrwałe. Z drugiej strony, potrzebna jest rzetelna weryfikacja i stawianie wysokich wymagań osobom chcącym być rodzicami. Sądzę, że obecnie za duży nacisk kładzie się na poprawę statystyk i wyciszanie placówek opiekuńczo-wychowawczych, a za mało uwagi poświęca się właściwemu przygotowaniu rodzin zastępczych. W kampaniach idealizuje się obraz rodzin zastępczych, pokazując szczęśliwe historie, bez budowania świadomości odpowiedzialności i poświęcenia, jakie wiążą się z otoczeniem dziecka opieką. To sprawia, że potencjalni rodzice mają nierealne wyobrażenia i często nie są przygotowani na wyzwania, które wiążą się z wychowaniem dziecka z ogromnym bagażem trudnych doświadczeń. Problemem są też koszty, zwłaszcza te związane z wychowaniem dziecka przewlekle chorego. Niestety, po takim zderzeniu z trudną rzeczywistością bywa, że dziecko zostaje oddane ponownie do placówki. Bo rodzina sobie nie radzi.
MR: Może trzeba zwiększyć świadczenia kierowane do rodzin zastępczych?
JB: To dobry kierunek, ale przede wszystkim odpowiednie instytucje powinny lepiej weryfikować i przygotowywać potencjalne rodziny zastępcze, a także zapewniać im wsparcie w razie pojawienia się problemów. Zwłaszcza te rodziny, które chcą zaadoptować dzieci przewlekle chore i z niepełnosprawnością. Warto też zwrócić uwagę na inny aspekt trudnej sytuacji dzieci. Moim zdaniem więcej uwagi powinno się poświęcić zapobieganiu problemowi. Systemowym wsparciem powinny zostać objęte rodziny, które znalazły się w trudnej sytuacji. Postawiłabym na pracowników socjalnych i asystentów rodzin, na opiekę psychologiczną. Nie myślę o rozdawnictwie finansowym, ale prawdziwym wsparciu specjalistów, którzy pomogliby rodzinom zmierzyć się z problemami, odnaleźć równowagę. Szczególnie myślę o rodzinach, w których pojawia się dziecko z niepełnosprawnością.
MR: A co z dziećmi, którym nie uda się znaleźć rodzin zastępczych? Jak to wygląda u dzieci mieszkających w „Domu w Łodzi”?
JB: Wszystko zależy od sytuacji dziecka – od jego kondycji, stanu zdrowia i możliwości intelektualnych. Są dzieci, które nigdy nie będą w stanie funkcjonować samodzielnie i skazane są na opiekę w domach pomocy. Mamy czworo dorosłych dzieci. Dwoje z nich usamodzielniło się. Nasza dorosła fundacyjna córka założyła rodzinę, a my jesteśmy przybranymi babciami i dziadkami trojga wnucząt. Dwoje naszych dorosłych dzieci mieszka niestety w domu pomocy, bo nie są w stanie funkcjonować bez codziennego wsparcia. Ze wszystkimi dziećmi utrzymujemy kontakt, odwiedzamy się, świętujemy ważne dni, wspieramy w trudnych chwilach. Tak jak w rodzinie...
MR: A czy widzi Pani jakąś alternatywę dla domów pomocy społecznej dla dzieci opuszczających „Dom w Łodzi”?
JB: Dobrym rozwiązaniem są mieszkania wspomagane i chronione, w których osoby z niepełnosprawnością mają zapewnione wsparcie asystenta. To oczywiście wiąże się z odpowiednim finansowaniem i zatrudnieniem specjalistów. Dobrym pomysłem byłoby prowadzenie przez organizacje pozarządowe małych domów, w których osoby z niepełnosprawnością miałyby warunki do usamodzielniania się.
Jolanta Bobińska – prezeska i założycielka Fundacji „Dom w Łodzi”, która prowadzi wyjątkowy na skalę kraju dom dziecka dla dzieci z poważnymi niepełnosprawnościami, i nieuleczalnie chorych. Działa on od jesieni 2006 r. i znajduje się w centrum Łodzi, przy ul. Wierzbowej. W Domu dotychczas mieszkało 33 dzieci z różnymi niepełnosprawnościami, m.in. z cukrzycą, epilepsją, zespołem Downa, porażeniem mózgowym, przepukliną oponowo-rdzeniową, FAS (czyli alkoholowym zespołem płodowym), wodogłowiem, wadami serca, skrajne wcześniaki oraz maluchy z rzadkimi chorobami genetycznymi.
Artykuł pochodzi z numeru 6/2021 magazynu „Integracja”.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz