Transkrypcja podcastu „Katarzyna Rogowiec: I'm Possible”
Transkrypcja podcastu z Katarzyną Rogowiec
Ilona Berezowska: Dzień dobry. Moim dzisiejszym gościem jest Katarzyna Rogowiec, trzykrotna medalistka paraolimpijska, złota medalistka z Turynu. Kasia, niedawno zostałaś nagrodzona tytułem „I’m Possible”. Co to znaczy? Z czym to się wiąże?
Katarzyna Rogowiec: Tytuł „I’m Possible” jest związany z pewnego rodzaju uhonorowaniem dokonań, właściwie nie tylko na polu sportowym, w obszarze sportu paraolimpijskiego, ale również generalnie postawy życiowej i dotychczasowych działań związanych z promocją sportu paraolimpijskiego.
Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski wymyślił, wykreował właśnie taki rodzaj edukowania o sporcie paraolimpijskim, a właściwie próby przeniknięcia aż do decydentów w poszczególnych krajach na świecie, co do programu wychowania fizycznego i programu edukacji sportowej, fizycznej uczniów. Tak, aby w tym programie zawrzeć również sport paraolimpijski. I w kontekście tego szeroko zakrojonego, całego projektu wybierani są ambasadorzy, którzy ze świata mają pokazywać, rozmawiać o sporcie paraolimpijskim - w szczególności z nauczycielami WF-u, ale też właśnie z tymi osobami, które będą decydowały o ewentualnej zmianie podstawy programowej wychowania fizycznego w taką stronę, żeby pokazać, że sport osób z niepełnosprawnością jest wyczynem, jest sportem, że każdemu potrzebny jest element edukacji fizycznej. Biorąc pod uwagę, że tak duży [jest] odsetek dzieci, a może nawet przybywa na świecie dzieci z niepełnosprawnościami, to stwierdzono, że tacy ambasadorowie bardzo pomogą. Jestem jednym z tych ambasadorów wybranych na nadchodzące lata, aż po Paryż. I tak to właśnie w tych okresach olimpijskich będą wybierani ambasadorowie.
Kapituła wybiera dwie osoby na świecie. Jest to jeden mężczyzna i jedna kobieta. Na nadchodzący czas, zostałam przez kapitułę Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego wybrana ja.
W uzasadnieniu nagrody napisano, że tytuł „I’m Possible” jest dla kogoś, kto nie mieści się w schematach. Wydaje się, że to jest najlepszy opis Twojej osoby, bo faktycznie nie mieścisz się w schematach, więc powspominajmy trochę. Twoja droga na sportowy szczyt zaczęła się mało sympatycznie, od wypadku w polu. Opowiesz trochę o tym?
Rzeczywiście moja wędrówka, jeżeli by ją rozkładać na czynniki pierwsze i wrócić do tego, skąd wzięła się moja niepełnosprawność, to trzeba by wrócić głową do roku 1980 r i do wypadku, który wydarzył się ze sprzętem żniwnym na polu.
W tamtym okresie mój ojciec kosił, w czerwcu 80 r., wysoką trawę, a ja niespełna 3-letnie dziecko (dokładnie 2-letnie i 8-miesięczne) nie wytrzymałam i nie siedziałam na miedzy tak jak mi zalecono, polecono, ale znalazłam się gdzieś w tej trawie i właśnie wtedy straciłam obie ręce. Mocno też ucierpiały moje nogi, bo właściwie oba mięśnie czterogłowe były poszarpane. Cała akcja ratunkowa była mocno utrudniona, bo to było wysoko i pod lasem. Karetka pogotowia czekała przy ulicy. Wszystko działo się jak z jakiegoś horroru.
Generalnie, stopniowo potem rosłam z tą moją niepełnosprawnością, ale rosłam na wsi, gdzie też w pewnym stopniu zapomniano o tym, że jestem jakaś szczególna, bo niepełnosprawna, i brałam udział w życiu jako po prostu dziecko. Można powiedzieć, że przez całą podstawówkę, patrząc na to, że nikt nie zwalniał mnie z WF-u, że ja sama sobie nie dawałam taryfy ulgowej i brałam udział we wszystkich zajęciach, grałam w ping-ponga, w siatkówkę. Wszystko to, co robiły inne dzieci, to ja to również robiłam. We mnie rosła taka siła samej siebie do tego, że mogę robić to, co mi w duszy gra. A, że w duszy grał - dzięki ojcu, w jakimś tam stopniu również sport, a w szczególności zima i dyscypliny, które można uprawiać zimą, tym sposobem dotarłam do sportu paraolimpijskiego.
I w 2002 r. dotarłaś na paraolimpiadę…
Faktycznie, w roku 2000 zetknęłam się tak bliżej i mocniej ze sportem osób z niepełnosprawnością, a taką postacią w moim życiu, która bardzo mocno walczyła o to, żebym się nie odsunęła, żebym raczej pokochała sport paraolimpijski, był nieżyjący już trener, prezes klubu START w Nowym Sączu - Staszek Ślęzak. On często tutaj dzwonił do mojej mamy, przyjeżdżał wręcz przejeżdżając tędy, żeby ona wsparła go w tym, żebym ja chciała zostać w tym sporcie, którego wtedy tam dotknęłam.
I faktycznie, w ciągu dwóch lat nauczyłam się biegać techniką klasyczną. Wówczas, w tym 2000 r, ponad 20 lat temu, właściwie warunki, w jakich biegaliśmy, to były takie warunki polowe. Myślę, że współcześnie już nie dzieją się takie rzeczy. Jakiś samochód terenowy zimą wywozi paraolimpijczyków na jakiś szczyt. Nas wtedy wywoził taki samochodzik w polowych warunkach zupełnie, na Turbacz, na Przehybę, w zależności od tego, gdzie udało się Staszkowi Ślęzakowi ten obóz zorganizować i właściwie trochę tam sobie sami przecieraliśmy ślady. Wykorzystywaliśmy warunki, które nam dana zima przyniosła i to był taki czas, kiedy tak stopniowo do 2002 r. przygotowana byłam na tyle, że mogłam dopełnić sztafetę dziewczyn, żeby w ogóle ta sztafeta mogła mieć miejsce w Salt Lake City. I tak moja przygoda z tym wielkim sportem, wielkim światem naówczas [się zaczęła]. W ogóle zachłysnął mnie ten świat bardzo mocno.
Co zastałaś w Salt Lake City? Jaki to był świat dla dziewczyny z małego miasteczka?
Salt Lake City! Stany Zjednoczone! Cała wyprawa do Stanów z paszportem w ręku, który musiał mieć wbitą przecież wizę. Wizę, o której w szczególności tutaj na południu, skąd ja pochodzę, z Rabki, z Podhala, ta wiza była niejednokrotnie czymś nieosiągalnym. Przecież bardzo trudno było uzyskać u konsula ów stempel, że można wylecieć do tych Stanów. Te spotkania z konsulem były bardzo mocno przeżywane, więc jak się miało ten paszport i leciało się do tych Stanów, to już było wielkie wydarzenie, ale samo Salt Lake i świat igrzysk paraolimpijskich był dla mnie w ogóle jak z filmu hollywoodzkiego.
Rozpoczęcia, zakończenia, zawodnicy ubrani dużo lepiej niż my. My nie mieliśmy takiego poczucia, że jesteśmy częścią kadry olimpijskiej jako takiej. Mieliśmy inne stroje, inne rzeczy, inne sprzęty. Nasz zespół generalnie był mały. Trener był też tym, który smarował narty. Nie było mowy o tym, że my tam mieliśmy jakichś ewentualnie masażystów czy psychologów czy jakiś dodatkowy personel techniczny lub do pomocy. Pod tym względem Salt Lake było o tyle interesujące, że to było w koszarach wojskowych. Te igrzyska, one same w sobie nie były igrzyskami, gdzie zawodnik był w jakimś luksusowym hotelu.
To był taki czas, gdzie właściwie zapatrzona byłam w zawodników i w to jak oni biegali. Po moim, można powiedzieć, zaledwie dwuletnim przygotowaniu do igrzysk i mojej technice jedynie klasycznej, miałam to poczucie, że jestem tak bardzo jeszcze… no, że tak dużo jeszcze przede mną. Tak to wtedy czułam i widziałam.
W Turynie się zmieniło?
Turyn jakoś bardzo szybko przyszedł. Cztery lata błyskawicznie minęły, ale też w mojej głowie było bardzo mocne nastawienie na cel. W przeciągu tych czterech lat, w głównej mierze moje obciążenia treningowe realizowałam sama, ale sama w pewnym stopniu pod okiem Wieśka Cempy. Wieśka, który właściwie na kartce papieru rozpisywał mi treningi, a do mnie należało w Krakowie wykorzystanie tych czterech lat tak, żeby każdy dzień był dniem, w którym wykonałam obciążenia treningowe, jakie on dla mnie przewidział.
Miałam to poczucie i wszyscy mieliśmy to poczucie, że jak udało nam się pojechać na obóz, na śnieg, a nie suchy trening zrobiony w mieście, to że dużo na tym śniegu chłoniemy, że brakuje nam dużo, ale jednocześnie widać było po nas tę podwalinę, którą na co dzień robiliśmy. Ja przynajmniej, tak jak choćby w Krakowie, wspominam to, że niejednokrotnie trener nie był zbyt zachwycony, że trenowałam również na basenie. Uważał, że to mnie spowolni w szybkości jako takiej. Ja potrzebowałam wręcz tego basenu do tego, żeby kręgosłup, który mnie bolał, jednak jakoś był tam regenerowany. Próbowałam jak najwięcej biegać wtedy na nogach, na nartorolkach, na rolkach po prostu, żeby jakby dopełnić całości tych treningów.
W tym wszystkim nie było jakiegoś wsparcia rehabilitacyjno-psychologicznego. Wszystko to właściwie było w głównej mierze, przez większość tego czasu przygotowań, tak jakoś trochę podskórnie na głowie mojej własnej i na moim wyczuciu się opierało i też na moim jakiegoś rodzaju zaaferowaniu tamtym Salt Lake City i tym, co tam zobaczyłam. Jak zawodnicy przepięknie biegali, że ta technika, którą oni mieli, przerosła w ogóle jakiekolwiek moje wyobrażenia sprzed wyjazdu na te igrzyska paraolimpijskie do Salt Lake.
Ale jednak to, co przez te cztery lata później zmieniłaś, spowodowało, że Turyn stał się bardzo ważnym miejscem dla Ciebie, bo skończyło się dwoma medalami.
Te dwa złote medale, to właściwie nie jedyne sukcesy, bo przecież tam bardzo dobre pozycje i osiągnięcia medalowe z Turynu to jedno, ale ja też byłam i tutaj już mnie pamięć trochę zawodzi, ale miałam ze dwa czwarte miejsca. Miałam jakieś piąte miejsce, jakieś szóste miejsce. Wszystkie te miejsca w biegach czy w biathlonie, one były bardzo wysokie.
Trening się intensyfikował. Ten ostatni sezon, sezon przed Turynem tego śniegu było dużo więcej. Myśmy dużo czasu spędzali w Jakuszycach. To już nie był Turbacz i to już nie była Przehyba, tylko właściwie przez dobrych kilka miesięcy Jakuszyce stały się naszym domem, Szklarska Poręba. Tam również w różnych warunkach. Niejednokrotnie zawodnicy mocno narzekali na warunki, w których przyszło nam tam bytować i niejednokrotnie odczuwać wręcz zimno przez nieszczelne okna w ośrodku. To wszystko doprowadziło do tego, że te fantastyczne warunki z tras biegowych tam w Jakuszycach, one też nam dały już dużo więcej techniki, swobody, jakości tego wszystkiego.
Turyn był inny. Wspominam choćby moje strzelanie ze Staszkiem Ślęzakiem. Biathlon w moim wykonaniu wtedy polegał na tym, że dopuszczona była możliwość strzelania w ten sposób, że trener, asystent pociągał za spust mojej broni. Co rok po Turynie zostało już wycofane. Przepisy się zmieniły i jeśli chodzi o biathlon, to ta broń musi być na tyle przystosowana, żeby zawodnik z niepełnosprawnością, sam mógł ją obsługiwać. Z rozrzewnieniem będę wspominała moment, kiedy Stanisław [Ślęzak] nie wyłączył dźwięku swojej komórki i ktoś do niego zadzwonił, w trakcie biegu i właśnie tego strzelania, gdzieś tam coś się działo, ale nawet jakiekolwiek rozbijające trochę zawodnika kwestie, mnie w tamtym momencie, nic nie zmieniły. Ja po prostu z nim dobrze strzelałam. Nauczyliśmy się właśnie w ten sposób funkcjonować. Ale dzisiaj już sport paraolimpijski, choćby w tych aspektach, jest w zupełnie innym miejscu. Rzeczywiście, jeśli chodzi o profesjonalizację, o której się bardzo dużo mówi, to tak jest. Kraj za krajem jest w zupełnie innym miejscu niż był te 15 lat temu.
Swoją zawodniczą karierę paraolimpijską zakończyłaś w Vancouver brązowym medalem, a jaki był Twój w ogóle ostatni start?
Mój ostatni start był w Vuokatti w Finlandii. Zdaje się, że wręcz kilka dni temu w Vuokatti puchar świata się odbywał, który śledziłam i rozrzewnieniem patrzyłam na wyniki zawodniczek, z którymi ja startowałam, które nadal utrzymują się na pozycjach medalowych.
To Vuokatti to było przed igrzyskami w Soczi, na które nie pojechałam i miało to związek z tym, że urodziłam Olimpię w lipcu. Do samego końca chodziłam na siłownię, próbowałam podtrzymywać moją kondycję, nastawiając się, że do Soczi zdążę się przygotować nawet z takim niemowlakiem. Nie byłam świadoma tego, jak może to być trudne, w szczególności że potem przez te wszystkie miesiące począwszy od sierpnia wszędzie ze mną na obozach Olimpia będąc, była elementem też mojego myślenia co do karmienia piersią jak najdłużej. I ta moja regeneracja była słaba. Tam właśnie, na zawodach, na pucharze świata w Vuocatti byłam w biegu, na który nastawiałam się, że powinnam być w okolicy miejsc tych medalowych, a byłam dopiero siódma. I to byłam tak siódma daleko czasowo relatywnie, przynajmniej ja tak to widziałam i czułam. I to był taki bieg, który z jednej strony nie do końca wiem, czy on był smutny, ale on był taki, że z euforią i radością w sobie podjęłam wreszcie po tylu miesiącach walki z tym niemowlakiem decyzję, że w Soczi jednak nie dla mnie, że Soczi, w którym nie zdobędę medalu, bo nie jestem w tak dobrej kondycji i formie. Nie jestem na tyle dobrze przygotowana, żeby na tym pudle się znaleźć.
Właściwie to, co się tam wtedy w ogóle wydarzyło w tym Vuocatti, cała otoczka tej podróży, podróży z dzieckiem i tego funkcjonowania tam na miejscu, to taki czas szczególny, który często do mnie wraca we wspomnieniach ze zdjęć małego niemowlaka, który tam otulony w tych mocno minusowych temperaturach i wędrówkach między Kajaani i Vuocatti też musiał trochę ze mną przejść.
Nie tylko macierzyństwo. Chyba zawsze ciągnęłaś kilka wątków życiowych. Popraw mnie, ale wydaje mi się, że przed Vancouver musiałaś wziąć urlop z pracy?
(Śmiech) To prawda. To chyba jest mój charakter. Słusznie to zauważyłaś, że najczęściej może życie, żeby było pełne, to lubię, żeby było wypełnione aż po brzegi. Niejednokrotnie mówię sobie, że czegoś już się nie podejmę, że czegoś nie zrobię i nie udzielę kolejnego wywiadu w jakimś tam momencie czy okresie. Bardzo często, niestety… a może tak po prostu musi być, że mamy takie kumulacje pewnych rzeczy, obszarów, które akurat w danym momencie są do ogarnięcia i ten okres kiedy sport paraolimpijski stał się coraz bardziej wymagający, kiedy trzeba było treningom poświęcić dużo więcej czasu niż przygotowując się w okresie choćby do Salt Lake City. Rzeczywiście przed Vancouver miałam już takie pełne poczucie, że pracując zawodowo nie jestem w stanie tego połączyć z koniecznością przygotowań i wtedy na pół roku wycofałam się z pracy zawodowej. Wzięłam urlop bezpłatny, po to żeby mieć to poczucie, żeby wiedzieć, że zrobiłam wszystko, żeby jak najlepiej na igrzyska w Kanadzie się przygotować.
Później nie zmieniłaś sposobu działania. Po zakończeniu kariery zawodniczej nie osiadłaś na laurach, tylko nadal, do dzisiaj pracujesz i to wcale nie w sportowym obszarze. Jak teraz wygląda Twoje życie?
Obecnie właściwie rozwijam to, co zaczęłam na studiach czyli obszar finansów i rachunkowości chociaż bardziej już wyspecjalizowany, bo zajmuję się w głównej mierze obszarem płac i kadr. I to mnie rzeczywiście też kręci i pochłania, bo to lubię. Cieszę się, że w tym wszystkim mam możliwość wykorzystywania nadal tego, czego się uczyłam na studiach, mało tego, dodatkowo jeszcze języki obce są czymś, co przybliża mnie w komunikacji do ludzi i na co dzień to też wykorzystuję w mojej pracy. To jest taka frajda, którą mam przy okazji bycia w dziale HRowym. Do tego cały czas, a właściwie od wybrania mnie w Turynie do Rady Zawodników przy Międzynarodowym Komitecie Paraolimpijskim, potem były dwie kadencje czyli właściwie 8 lat. Im bardziej byłam wyedukowana, im więcej wiedziałam w kontekście administracyjno-organizacyjnym całej struktury ruchu paraolimpijskiego, zasiadałam też w Radzie Zawodników paraolimpijskich przy Światowej Agencji Antydopingowej. Potem ten świat sportu w tym kontekście dopingu jako takiego też wiązał się z tym, że byłam jedną nogą tu, drugą nogą tam. Te działania nie były oczywiście działaniami zawodowymi, tak jak obszarem zawodowym są dla mnie obecnie te działania kadrowo-płacowe, w których się rozwijam i to mnie bardzo cieszy. Trochę właśnie tak cały czas coś.
Pojawiają się te kwestie, że z wielką frajdą biorę udział czy to w lekcjach WF-u z dzieciakami w przedszkolach, szkołach, czy w ogóle w spotykaniach bardziej motywujących. Od czasu do czasu, jeżeli mogę po angielsku wziąć udział w spotkaniach motywacyjnych, promując sport paraolimpijski z ramienia Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego, to też nadal z chęcią się w to włączam, biorąc urlop z pracy.
Jesteśmy tuż przed startem w Pekinie. Będziemy mieli swoją reprezentację. Oczywiście nie muszę Cię pytać, czy będziesz kibicować, bo na pewno będziesz kibicować. Dlaczego warto kibicować zimowym paraolimpijczykom. Oni zdaje się, że są zawsze jakoś mniej popularni niż letni.
Zima i warunki zimowe, ten śnieg i mróz, który człowieka otacza, są to bardzo trudne warunki dla osoby z niepełnosprawnością. Czy to z moją niepełnosprawnością, kiedy nie ma się rąk i kiedy potrzebuje się wsparcia kogoś obok, żeby założył czapkę, rękawiczki, rozsunął zamek albo zasunął zamek. Możemy sobie wyobrazić, że osoba, która porusza się używając wózka czy kul, a właściwie i osoba w pełni sprawna ma problem z tym, że nie zawsze te zimowe klimaty jakoś szczególnie nas rozpieszczają.
Tutaj w górach, gdzie dzisiaj jestem, temperatura wczoraj w nocy była prawie minus 25 stopni i wierzcie mi, że kiedy wychodzi się o 10 rano i jeszcze do tego trochę wieje wiatr, to, to przenikające zimno, ono po prostu nie jest fajne, nie mówiąc o tym, ile wysiłku i pracy trzeba włożyć, żeby przekonać swój organizm i swoje ciało, żeby zrobiło coś więcej, żeby w ten sposób funkcjonowało dzień po dniu przez rzeczywiście dziesiątki dni w roku. Oczywiście wszystko ma swoje kolorowe strony. Ta biel, iskrzący się śnieg też jest fantastyczny, ale trzeba to potrafić dostrzec. Myślę, że jednostkowo tylko szczególne osoby są skłonne właśnie tak mocno, w tę stronę się schylić i mają w głowie to serce do sportu zimowego. Ten wysiłek w moim odczuciu jest bardzo, bardzo duży i on też świadczy o ogromnej sile jednak, psychicznej sile głowy zawodnika, który decyduje się kontynuować taką walkę, którą gdzieś dotknie i świadomie później pociągnie przez niejednokrotnie albo najczęściej wiele lat
Czyli to, czego często my kibice szukamy w zawodnikach paraolimpijskich, czyli inspiracji, motywacji, siły, szybciej znajdziemy na śniegu niż w letnich?
Ooooch! Nie chciałabym kategorycznie tutaj stwierdzić czy właśnie w zimie znajdziemy, a w lecie niekoniecznie. Pewnie od każdego z nas to zależy, ale bezwzględnie jeśli weźmiemy pod uwagę, z jakimi trudami musi borykać się zawodnik sportów zimowych, to tych trudów jest zdecydowanie więcej. W innych warunkach i bardzo często w bardzo trudnych warunkach musi funkcjonować i trenować właśnie sportowiec sportów zimowych, więc faktycznie, jeśli mówisz o poszukiwaniu inspiracji i motywacji do działania to odnoszę wrażenie, że prędzej znajdziesz ją w tych ludziach, w zawodnikach sportów zimowych, w szczególności jeżeli przez dłuższy czas spróbuje się ich poobserwować i posłuchać tego, co mają w tym wszystkim do powiedzenia.
Komuś szczególnie będziesz kibicować? Możesz zdradzić?
Muszę powiedzieć, że obecnie każda osoba, która wyjeżdża na igrzyska, mam świadomość, że będzie przechodziła swego rodzaju katusze, bo przecież to jest najważniejsza impreza. Jeżeli już zdobyła punkty na to, żeby wyjechać i być w reprezentacji, to musiała się bardzo napracować. Oczywiście, że bliskie mojemu sercu są wszystkie osoby biegające na stojąco bez użycia kijów. Tak jak wspomniałam, z rozrzewnieniem patrzyłam na zdjęcia zawodniczek, z którymi ja biegałam i które nadal wygrywają bardzo często, choćby niedawno w Vuokatti w Finlandii. Dochodzi to, że myślę ciepło o zawodnikach, którzy są w podobnym wieku jak ja i długo trwa ich kariera albo niekoniecznie trwa długo, ale muszą pokazać, że mając lat 40 też się jest fantastycznej formie, a może właśnie to oni nam dadzą tą inspirację do tego, jak w pewnym już wieku podejść ze świeżością, radością do tego, jak jeszcze wiele możemy i nie będziemy się oglądać gdzieś do tyłu, tylko będziemy zmieniać swoje drogi, ścieżki kariery, rzeczywistość.
Rozmawiamy pod koniec roku. To taki moment, gdzie ludzie dokonują podsumowań, zastanawiają się, co zmienić, by przyszły rok był jeszcze lepszy. Jakie są Twoje plany? Wiem, że w zasadzie trudno Cię namówić do tego oglądania się do tyłu. Ty, cały czas patrzysz do przodu. Co planujesz?
Powiem tak. Coraz częściej w związku z tym wiekiem, niekoniecznie podeszłym, ale jednak już po czterdziestce z bagażem doświadczeń inaczej się patrzy również na te swoje cele. Bezwzględnie jest mi bliski sport paraolimpijski i w taką stronę będę podążała i pewne działania w tym obszarze przede mną gdzieś tam mam zarysowane w głowie. Niekoniecznie już możliwy jest pewnie powrót do wyczynowego sportu paraolimpijskiego, aczkolwiek gdzieś mnie bezustannie nosi w kontekście strzelania i kontekście tego, że biathlon nie został przeze mnie maksymalnie wyeksplorowany do końca, a jeżeli biathlon to bardziej może właśnie strzelectwo sportowe jako takie. Trochę takich rzeczy, które gdzieś mi tam kiełkują w głowie.
Wiem, że masz też dużo planów związanych w ogóle z promocją sportu paraolimpijskiego. Nie tylko w związku z Twoim tytułem „I’m Possible”. Masz również fundację, która się tym zajmuje. Myślę, że będziesz dosyć mocno promować to, co się będzie działo w Pekinie. Nie mylę się?
No to prawda, jeżeli chodzi o fundacyjne działania szczególnie w tych okresach, w których możemy a wręcz powinniśmy pokazać, że mamy ludzi, mamy zawodników, mamy reprezentantów tego kraju, którzy tyle z siebie dali, którzy tyle godzin swojego życia oddali, żeby godnie reprezentować Polskę, to właśnie po to jestem, żeby te ich sukcesy pokazywać, żeby dzielić się nimi, żeby szerzyć informację i wiedzę o tym, w którym miejscu już jest ten sport, choćby właśnie przez działania promocyjne fundacji. Tak, jak najbardziej nie mylisz się, masz rację. Wszystko to przed nami.
To ja bardzo Ci dziękuję w takim razie za rozmowę i życzę Ci wielu sukcesów w nowym roku i mam nadzieję, że będziemy jeszcze nie raz wracały do rozmowy właśnie o tych sukcesach, o Twoim strzelaniu i zapewne o tym, co się dzieje w Pekinie.
Z ogromną przyjemnością życzę wszystkim nam, żeby nam się chciało zrobić jak najwięcej, żeby chciało nam się podzielić takimi właśnie informacjami związanymi ze sportem paraolimpijskim, żeby jeszcze niejedna osoba z niepełnosprawnością mogła powiedzmy kolokwialnie liznąć tego sportu a być może dojść wysoko na szczyt i wszystkich nas inspirować i zachwycać tym, jaki sport jest piękny. Ten sport w wydaniu paraolimpijskim.
Bardzo dziękuję.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz