Każdy ruch to ćwiczenie
Wypadek na nartach, krwiak mózgu, poważna operacja, śpiączka, a potem mozolna i kosztowna rehabilitacja – tego typu zdarzenia nie należą, niestety, do rzadkości. Niewiele z nich kończy się happy endem, najczęściej bohaterów czeka łóżko i walka o powrót do choć minimalnej sprawności. Na szczęście zdarzają się sytuacje przeczące tej smutnej regule.
Grzegorz Wyciszkiewicz z wyglądu przypomina japońskich samurajów. Drobny, z ogoloną głową. Zawsze skupiony na swoim celu, a raczej na drodze, jaką musi do niego pokonać. Dzisiaj jego celem jest powrót do zdrowia, drogą – praca przy sztalugach, ćwiczenia fizyczne, treningi kyudo (łucznictwa japońskiego) i studia w Wyższej Szkole Artystycznej (WSA). Tak jak wschodni mistrzowie doskonalili się w sztuce władania mieczem czy łukiem, tak on przywraca sprawność swojemu ciału i umysłowi.
To porównanie jest o tyle zasadne, że przed wypadkiem, oprócz innych aktywności, pan Grzegorz był – i to już od lat 70. – jednym z promotorów kultury japońskiej w Polsce. Poza tym był i jest malarzem, grafikiem, dizajnerem i przede wszystkim mężem i ojcem. Najważniejsze jednak, że nie pozwolił, aby wypadek i choroba pozbawiły go realizowania życiowych celów.
Człowiek pełen pasji
Jak sam przyznaje, największą z nich była sztuka – a dokładnie malarstwo. Maluje od zawsze. Uczył się u Zofii Matuszczyk-Cygańskiej, a potem w pracowniach prof. Heleny Cybisowej i prof. Jana Betleya na ASP w Warszawie. Miał kilka wystaw malarskich, a jego prace znajdują się w prywatnych zbiorach polskich i zagranicznych.
Grzegorz Wyciszkiewicz podczas wernisażu swoich prac, fot.: Mateusz Różański
Zawodowo natomiast zajmował się projektowaniem mebli unikatowych (zaprojektował prawie wszystkie meble w swoim mieszkaniu) i wnętrz. Drugą jego pasją była kultura Japonii, co widać na obrazach. W magazynie „Wojownik” poświęconym wschodnim sztukom walki był odpowiedzialny za szatę graficzną pisma i pisał o sztuce miecza – kendo. Sam uprawiał kendo jako zawodnik (był członkiem polskiej reprezentacji na mistrzostwa świata); szkolił również w tej trudnej dyscyplinie sportu młodzież.
Wypadek
W 2006 roku Grzegorz Wyciszkiewicz uległ z pozoru niegroźnemu wypadkowi podczas jazdy na nartach we włoskich Alpach. Jak się potem okazało, w jego mózgu powstał krwiak, którego pęknięcie o mały włos nie zakończyło życia. Szybka interwencja lekarska już w Warszawie uchroniła pana Grzegorza od śmierci. Wezwane pogotowie przewiozło go do Szpitala Wolskiego, a następnie już nieprzytomnego do Polikliniki na Banacha, gdzie przeszedł dwie operacje neurochirurgiczne ratujące życie (podczas pierwszej – usunięto mu znaczną część robaka móżdżku). Zaledwie dobę po wybudzeniu doznał zatoru komór mózgowych i zapadł w śpiączkę. Aby go ratować, dokonano ponownie zabiegu trepanacji czaszki.
– Po operacjach Grzegorz widział poczwórnie. Gdy przyszłam do niego, myślał, że oprócz mnie są na sali jeszcze trzy kobiety. Dla mnie cudem było to, że jest, żyje. I choć prezentował się naprawdę nieszczególnie (jeden z kolegów powiedział mu potem brutalnie: „byłeś jak warzywo”), dla mnie wyglądał pięknie – wspominała żona pana Grzegorza.
Grzegorza Wyciszkiewicza czekała długa i mozolna rehabilitacja. Wędrówki po ośrodkach i szpitalach. Walka o powrót do sprawności, która w zasadzie trwa do dziś. Sposobem na nią są ćwiczenia fizyczne, które podejmuje mimo prawie całkowitego braku równowagi. Towarzyszą temu wyjazdy na turnusy rehabilitacyjne, a przede wszystkim – praca.
Sześćdziesięcioletni student
– Zawsze chciałem wrócić do pełnego zdrowia – takiego, jakim cieszyłem się przed wypadkiem, i chociaż wiem, że to już niemożliwe, robię wszystko, aby osiągnąć jak najwięcej. Stąd moje motto: „Każdy ruch to ćwiczenie”. – Nie wyobrażam sobie, żeby leżeć w łóżku i nic nie robić – opowiada pan Grzegorz. – Już gdy zacząłem w miarę samodzielnie się poruszać, myślałem o powrocie do życia zawodowego.
Pan Grzegorz nie pozwolił, by wypadek i choroba pozbawiły go możliwości realizowania życiowych pasji, fot.: Mateusz Różański
Na początku planował nauczyć się innego zawodu, podjąć studia w zakresie zdrowia publicznego, w końcu znał, za sprawą przebywania w rozlicznych klinikach, temat od podszewki. Po rozmowie z psycholożką i neurologiem doszedł do wniosku, że najlepiej wrócić do tego, na czym znał się najlepiej, czyli do plastyki. I tak pojawił się pomysł rozpoczęcia studiów w warszawskiej Wyższej Szkole Artystycznej. Podjął je dzięki stypendium przyznanemu przez władze uczelni, mając prawie sześćdziesiąt lat. Uwzględniając powrót na rynek pracy wybrał kierunek: grafika multimedialna – sztuka nowych mediów, bo, jak sam przyznaje, niezbyt dobrze orientuje się w szybko zmieniających się nowoczesnych technologiach, których znajomość jest obecnie niezbędna.
Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Mimo spowodowanej udarem częściowej utraty władzy w prawej ręce i przymusowej leworęczności, pan Grzegorz w bardzo krótkim czasie wrócił do artystycznej formy, zdobywając szacunek wykładowców i kolegów, zdając z wysokimi notami wszystkie egzaminy.
Władze WSA zaproponowały mu, aby pokazał swoje prace na wystawie. I tak 14 lutego br. odbył się wernisaż wystawy w znajdującej się przy jego uczelni kawiarni Local, na warszawskim Grochowie, gdzie zgromadzili się przyjaciele, koledzy ze studiów i wykładowcy Grzegorza Wyciszkiewicza.
Wernisaż w walentynki
– Obrazy, które tu widzicie, to efekt artystycznych zmagań z ostatnich dwóch lat, ale też świadectwo walki z opornym ciałem – mówił, otwierając swoją wystawę.
– Pan Grzegorz jest dla nas wszystkich niezwykle inspirujący, ponieważ udowadnia, że można pokonać wszelkie trudności i ograniczenia i rozpocząć życie na nowo – opisywał swojego studenta Kanclerz WSA Robert Manowski. Jego zdaniem, nie mniej inspirująca jest sama twórczość studenta. – Grzegorz ma ogromne umiłowanie sztuki
azjatyckiej, widać u niego fascynację kulturą Japonii. Z drugiej strony ceni klasyczne malarstwo, nie boi się ilustracji i pokazywania rzeczy tak, jak sam je widzi – prezentował twórczość studenta Wyciszkiewicza.
Jedna z prac Grzegorza Wyciszkiewicza
Podczas wernisażu było widać, że pan Grzegorz jest w swoim żywiole. Z pasją opowiadał o twórczości, opisywał powstawanie każdego z wiszących na ścianach kawiarni obrazów, mówił o inspiracjach, przedstawiał swoje plany artystyczne.
– Punktem wyjścia dla mnie jest zastana rzeczywistość. Moim zdaniem, malarstwo nie powinno być jak fotografia; najważniejsze są w nim emocje malarza – tak o swoich obrazach mówi autor. – Sytuacja realna, martwa natura czy pejzaż są tylko punktem wyjścia dla czegoś więcej. Chcę, żeby w moich obrazach pełnię emocji oddawał kolor
– wyjaśnia artysta.
Wśród inspirujących artystów Grzegorz Wyciszkiewicz wymienia Henriego Matisse’a, Claude’a Moneta, współczesną malarkę z RPA Marlene Dumas, a przede wszystkim – polskiego malarza Jana Cybisa, jednego z założycieli grupy kapistów (przy każdej okazji podkreśla, że uczył się w pracowni żony malarza – Heleny Cybisowej). Na pokrewieństwo z Cybisem wskazywał Tomasz Woźniak, jeden z wykładowców WSA, prowadzący też program „Zwierciadło tygodnia” w Superstacji.
– Kapiści bardzo dużą uwagę przywiązywali do kolorów. Gdy widzę obrazy Grzegorza, to wydaje mi się, że czerpie pełnymi garściami z ich dokonań. Dla niego pewne rzeczy są tak samo ważne jak dla kapistów – mniej perfekcyjnie zarysowana forma, raczej gra koloru, intensywności, kontrastu – wyjaśnia Tomasz Woźniak.
Byle życia starczyło
Podczas wernisażu nie było widać człowieka przytłoczonego chorobą ani sześćdziesięcioletniego mężczyzny po przejściach, a właśnie pełnego pasji artystę, który ze swadą i pewnością w głosie oprowadza przyjaciół po wystawie.
Już podczas pierwszego spotkania w Integracji pan Grzegorz i historia jego życia zrobiły piorunujące wrażenie. Podczas następnych spotkań, na wernisażu czy w jego mieszkaniu na Żoliborzu, gdy toczyła się opowieść o kolejnych odsłonach barwnego życia, wręcz rósł w naszych oczach. Spotkaliśmy człowieka, który zmagając się z chorobą, realizuje swoje pasje i żyje pełnią życia, a do tego rozpoczyna studia w wieku, w którym większość ludzi marzy o emeryturze.
Cechą, która pozwala Grzegorzowi Wyciszkiewiczowi robić wszystko to, czym się zajmuje, jest widoczny na pierwszy rzut oka optymizm. Dzięki niemu podchodzi do swojej niepełnosprawności z dystansem i nadzieją. Jak sam mówi, boi się tylko tego, że nie wystarczy mu życia na to, co sobie zaplanował.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz