Ułomna wrażliwość, czyli walka o „koperty”
Kilka tygodni zbierałam się do skomentowania wydarzenia, które opisała dziennikarka wrocławskiego dodatku „Gazety Wyborczej” w końcu kwietnia 2014 r. w artykule „Straż miejska nie znała przepisów. Przegrała w sądzie”. Po 1 lipca i zmianach w zasadach przyznawania kart parkingowych warto zadać sobie pytanie, kto tam przegrał rzeczywiście?
Nie ukrywam, że swoją opieszałość tłumaczyłam innymi obowiązkami, ważniejszymi niż moje marne słowo do jakiegoś wyroku sądu w sprawie słusznego czy niesłusznego parkowania na miejscu dla osób z niepełnosprawnością. Ale nadszedł czas wydawania nowych kart parkingowych i temat parkowania na „kopertach” powrócił z charakterystyczną dla zmian (i dla siebie) intensywnością.
Budzenie sumienia
Nie jestem kierowcą, więc długo uznawałam, że sprawa „kopert” mnie nie dotyczy i dotyczyć nie będzie. Nie zamierzam też kupować samochodu na stare lata. A nawet, gdybym zamierzała, to temat nadal nie będzie mnie dotyczył, ponieważ nie mam problemów z poruszaniem się, a co się z tym wiąże, nie będę miała prawa do parkowania na „kopertach”. Prawda, że to typowa postawa człowieka nieużytecznego społecznie? Mnie to nie boli, więc o co chodzi?
Sumienie nie dawało mi jednak spokoju. Przeczytałam dokładnie relację wrocławskiej dziennikarki... i resztki włosów stanęły mi dęba. Przyznaję, że sprawa powinna wywołać społeczną debatę, ale u nas debatuje się najczęściej o tym, na co komu dołożyć kasy, a komu odebrać. Dylematy moralne nigdy nie były naszą mocną stroną i potrzebą. Tak pewnie już zostanie, choć powinno to wołać o pomstę do nieba.
Sprawa we wrocławskim sądzie tak naprawdę nikogo nie obeszła. W mediach tradycyjnych temat przeszedł bez echa. Za to internauci nacieszyli się w komentarzach pod publikacją, że staż miejska dostała po nosie – a niech ma! Na palcach jednej ręki można policzyć głosy sygnalizujące, że ludzie widzą więcej i czują bardziej. I nie chodzi tu o mandat wypisany niezgodnie z prawem...
Twarde fakty
Jak czytamy w artykule: „Sąd uniewinnił wrocławskiego kierowcę ukaranego za parkowanie na miejscu dla niepełnosprawnych. Było ono nieprawidłowo oznakowane, bo straż miejska nie znała właściwych przepisów, ale i tak wypisywała mandaty”.
Ponad rok temu na jednej z ulic Wrocławia Zarząd Dróg i Utrzymania Miasta zarządził wymalowanie kopert dla pojazdów niepełnosprawnych kierowców. Jak się okazało, były one za szerokie, niezgodne z przepisami o ruchu drogowym (dwa razy szersze). Miasto uznało swoją pomyłkę i zapewniało o gotowości naprawienia błędu (jakiegoś urzędnika albo osoby malującej „koperty”). W końcu ludzie mogą się mylić, ale dobrze, jeśli potem pragną to naprawić.
Co robili mieszkańcy? Doskonale wiedzieli o błędzie służb miejskich (może ktoś chodził i mierzył „koperty”?). Służby - jak to się nierzadko zdarza - nie załatwiły sprawy od ręki. Przeciągała się czy poszła w zapomnienie, a mieszkańcy parkowali według swego widzimisię.
Nie wszyscy jednak pełnosprawni wrocławscy kierowcy wyrywali się do parkowania na miejscach wyznaczonych dla osób z niepełnosprawnością, ale część to jednak robiła - jak pan Marian. Został ukarany przez straż miejską, ale się odwołał, procesował i wygrał. Przepełniony radością po ostatniej rozprawie w kolejnej, okręgowej instancji sądowej, bez cienia wątpliwości wyznał: „Wreszcie wygrałem! Bo prawo jest dla wszystkich... tak dla kierowców, jak i strażników miejskich. Jeśli znak był niezgodny z przepisami, trudno wymagać od kierowców, by się do niego stosowali”!
Jak nie być dziś Piłatem
Zapytacie, o co chodzi? Bo ja siebie zapytałam. O ambicję? Rację? O kasę? Straży miejskiej szło o przepisy i kasę, ale i o zawodową solidarność. Często ją widzimy, szczególnie kiedy panowie i panie w mundurach straży miejskiej dają mandaty babciom sprzedającym pietruszkę czy kwiaty. Rola straży wywołuje wiele kontrowersji (podobnie jak „kanarów” tropiących jeżdżących na gapę pasażerów transportu miejskiego). Jedni i drudzy nie są kochani, bo pilnują prawa porządkującego życie miasta, a to jest związane z karaniem obywateli łamiących przepisy. Do tego im więcej mandatów, tym zasobniejszy miejski skarbiec.
O co szło panu Marianowi? Moim zdaniem o zemstę na staży miejskiej. A na kogo będziemy się oglądali i od kogo wymagali rzetelności i pilności w łapaniu nieprzestrzegających prawa kierowców - zwłaszcza teraz, po nowelizacji prawa dotyczącego kart parkingowych? Kij ma zawsze dwa końce!
Pan Marian nie zapłaci 500 zł mandatu, ale jedno jest dla mnie jasne, że tej wojny na wymiary „kopert” i wypisywane mandaty nikt nie wygrał! Pytanie tylko, kto tak naprawdę powinien być w sądzie w roli oskarżyciela? Paradoks polega na tym, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem, z procedurami, choć niesmak pozostał i nadal unosi się zapaszek braku społecznej wrażliwości...
Kto zatem przegrał tę sprawę? Na pewno nie była to straż miejska!
Janka Graban jest redaktorką działu Listy w magazynie „Integracja”. Napisz do autorki: janka.graban@integracja.org
Komentarze
-
Powiem tylko tyle, że chore jest odbieranie możliwości wydawania kart osobą z stopniem lekkim.Znam wiele osób które na schorzenia kręgosłupa maja zazwyczaj stopień lekki, sama dotychczas taki miałam a dźwiganie i dłuższe chodzenie sprawia mi ból (ale to wiem tylko ja, bo tego nie widać na zewnątrz i nie chodzę i wiecznie nie stękam ,po prostu jakoś się już do tego bólu przyzwyczaiłam i jest on jakby normalny). W zasadzie to jaki sens ma teraz stopień lekki?w niczym osobą chorym życia nie ułatwia.odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz