Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Ze spółdzielczości do Solidarności

04.06.2014
Autor: rozmawiał Mateusz Różański
Źródło: inf. własna

4 czerwca to 25. rocznica pierwszych wolnych wyborów w Polsce po wojnie. To dobry moment, by przypomnieć o roli, jaką w działaniach opozycji demokratycznej odegrały osoby z niepełnosprawnością. O „gwiezdnym czasie” konspiracji i o mijającym ćwierćwieczu rozmawiamy z Ryszardem Dziewą, niewidomym współpracownikiem Komitetu Obrony Robotników, uczestnikiem strajków 1980 roku, działaczem społecznym i pracownikiem Spółdzielni Inwalidów Niewidomych w Lublinie, a dziś przedsiębiorcą.


Mateusz Różański: W którym momencie postanowił Pan sprzeciwić się systemowi?

Ryszard Dziewa: Taką kroplą, która przelała czarę goryczy, były wydarzenia Czerwca 1976 roku i to, jak władze postąpiły ze strajkującymi robotnikami. Wtedy właśnie poczułem, że muszę się zdeklarować. Albo jestem za systemem, albo przeciwko. Wtedy też niejako oficjalnie stałem się opozycjonistą, podpisując petycję z żądaniem powołania specjalnej komisji sejmowej do zbadania okoliczności wydarzeń czerwcowych. Można powiedzieć, że wtedy wszystko się zaczęło. Moje nazwisko padało w audycjach Radia Wolna Europa i na łamach pism podziemnych. Może była wtedy jakaś możliwość odwrotu, może wystarczyłoby pokajać się i dokonać samokrytyki, ale to zwyczajnie było sprzeczne z moimi przekonaniami.

Jak była Pańska droga do opozycji?

Na to pytanie nie ma jednej wyczerpującej odpowiedzi. Złożyło się na to wiele spraw. Byłem wychowankiem szkoły dla niewidomych w Laskach, gdzie bardzo ważną rzeczą było kształtowanie charakteru, poznawanie historii ale też formowanie osobowości i postawy moralnej. Niezwykle ważnym miejscem była też Spółdzielnia Niewidomych w Lublinie i postać jej długoletniego prezesa, Modesta Sękowskiego. Był on niezwykle prawym człowiekiem, prawdomównym i dobrym wychowawcą młodzieży. Zaszczepił nam pewien wzorzec uczciwości wobec innych ludzi i siebie samego. Z drugiej strony my, młodzi ludzie, w tamtym czasie odczuwaliśmy chęć uczestniczenia w życiu społeczeństwa, kraju i zwyczajnie robienia czegoś dobrego dla innych. I tu pojawiał się problem. W czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej trudno byłoby działać, nie będąc członkiem żadnej organizacji i nie będąc uwikłanym w jakimś stopniu w system. Byłem też słuchaczem Wolnej Europy i innych stacji zachodnich, co też oczywiście wpłynęło na mój światopogląd. No i z tego względu, mówiąc kolokwialnie, miotałem się, biłem się z myślami i z odwiecznym pytaniem młodych ludzi – co robić?

Działał Pan również w PRL-owskich organizacjach.

Przyznaję, byłem w Związku Młodzieży Socjalistycznej, nawet jakiś czas pełniłem tam funkcję przewodniczącego. Wystąpiłem z niego w 1972 roku. Byłem też w Radzie Związków Zawodowych. Po prostu jako młody człowiek chciałem działać. Pracę zacząłem wcześnie – w wieku 17 lat – i od razu zostałem „wciągnięty” w system. Nawet jakiś czas (przez 1,5 roku) byłem członkiem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.

Na czarno-białym zdjęciu Ryszard Dziewa stoi na scenie przy mikrofonie. Obok stoi gitarzysta
Ryszard Dziewa podczas występu artystycznego w czasach pracy w spółdzielni inwalidów, fot. archiwum Lubelskiej Spółdzielni Niewidomych im. Modesta Sękowskiego

A jak przebiegała Pana działalność w opozycji? Mógłby Pan przytoczyć jakąś najciekawszą, najbardziej dramatyczną historię?

Byłem współpracownikiem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, a także Komitetu Obrony Robotników, choć z tą drugą organizacją i jej przywódcami Jackiem Kuroniem, Wojciechem Onyszkiewiczem i Henrykiem Wujcem, z którym w moim mieszkaniu kolportowaliśmy pismo Robotnik, związany byłem bardziej. Nie byłem w pierwszym szeregu działaczy i nigdy do niego nie aspirowałem. Owszem, byłem w komitecie strajkowym podczas strajku w lipcu 1980 i sam organizowałem strajk w naszej spółdzielni, ale zawsze bardziej interesowało mnie działanie na rzecz konkretnych spraw, niż angażowanie się w wielką politykę. Moje mieszkanie było miejscem spotkań konspiracyjnych i kolportażu prasy podziemnej. Oprócz Robotnika przepisywano też u mnie magazyn Zapis, gdzie publikowano m.in. Miłosza i Konwickiego.

Czy miał Pan z tego tytuły nieprzyjemności?

Oczywiście zdarzały się urządzane przez milicję i Służbę Bezpieczeństwa rewizje, podczas których przetrząsano moje mieszkanie w poszukiwaniu nielegalnych materiałów. Kilka razy udawało się funkcjonariuszom znaleźć prasę opozycyjną czy maszynę do pisania. Z innych rzeczy mógłbym przytoczyć historię o tym, jak w naszej Spółdzielni Niewidomych puściłem w radiowęźle słuchowisko o Św. Maksymilianie Kolbe, co spotkało się z dość nerwową reakcją sekretarza komórki partyjnej. Chciano mnie i innych „podejrzanych” wyrzucić z pracy, jednak redakcje Tygodnika Powszechnego i Więzi wystosowały pisma protestacyjne do władz spółdzielni.

A stan wojenny?

Stan wojenny zastał mnie w środku nocy. Znajoma mnie obudziła i kazała wszystko chować. Jednak później był to okres dalszej pracy, którą cechował znacznie wyższy poziom konspiracji – dzięki temu tylko raz, w 1983 roku, mieliśmy rewizję. Tymczasem pisaliśmy odezwy, organizowaliśmy wystąpienia, zbieraliśmy pieniądze na pomoc robotnikom.

Czarno-białe zdjęcie: osoby niepełnosprawne przy stanowiskach pracy w Spółdzielni Inwalidów Niewidomych
Lubelska spółdzielnia w latach 80., fot. archiwum Lubelskiej Spółdzielni Niewidomych im. Modesta Sękowskiego

Czy w związku z działalnością konspiracyjną spotykały Pana i Pańską rodzinę jakieś szykany ze strony władz?

Przede wszystkim rewizje w domu i w pracy. Do tego ciągłe straszenie, że jeśli tak dalej będzie, to się ze mną „rozprawią”, że mogą zrobić ze mną wszystko i nikt się o tym nie dowie. W marcu 1980 roku, czyli jeszcze przed „karnawałem Solidarności”, moją żonę zatrzymano na przesłuchanie i przez osiem godzin tłumaczono jej, żeby wyperswadowała mężowi działalność antypaństwową. Żona oczywiście stanowczo odmówiła. Sądzę, że władze zwyczajnie bały się rozgłosu i skandalu. Byłem znany, choćby z audycji w Wolnej Europie, a komuniści zdawali sobie sprawę, że informacja o prześladowaniu czy znęcaniu się nad niewidomym raczej by się im nie przysłużyła. To w pewnym sensie zabezpieczało mnie przed jakimiś szczególnymi szykanami czy represjami. Mojego kolegę z opozycji, również niewidomego, podczas schodzenia ze schodów wzięli pod ręce dwaj esbecy. Gdy powiedział im, że bez problemu zejdzie sam, ci odpowiedzieli mu, że boją się, iż on celowo spadnie z tych schodów, by potem móc rozgłaszać, że „ubecja bije inwalidów”.

Jak łączył Pan aktywność w podziemiu ze swoją pracą w spółdzielni i działaniem na rzecz osób niewidomych?

Większą część opozycyjnej „roboty” wykonywałem w czasie wolnym – w weekendy i popołudniami. Poza tym, ze względu na charakter działania w konspiracji, rzeczy typu kolportaż czy tajne spotkania odbywały się późną nocą. Druga rzecz, że gdy już zacząłem być postrzegany jako opozycjonista, to władze spółdzielni, gdzie byłem samodzielnym referentem do spraw socjalno-bytowych, właściwie wolały, żebym w pracy się nie pojawiał, gdyż obawiano się mojego wpływu na załogę. Odebrano mi więc większość obowiązków, dzięki czemu miałem dużo wolnego czasu, który mogłem przeznaczyć na działalność opozycyjną.

A jak z perspektywy czasu ocenia Pan transformację ustrojową i swój w niej udział?

Niestety, muszę przyznać, że moje oczekiwania wobec przemian ustrojowych rozminęły się z rzeczywistością. Zwłaszcza, że dwie partie, które odwołują się do dziedzictwa „Solidarności” i które są najbliżej siebie, jeżeli chodzi o program i wyznawane idee, są do siebie wrogo nastawione. Poza tym istnieje jakiś rozdźwięk, wrogość w społeczeństwie, której nie pamiętam z czasów, gdy działałem w opozycji. Wtedy istniało jakieś poczucie wzajemności i właśnie – solidarności. Myślano o wspólnym budowaniu kraju troszeczkę inaczej niż ma to miejsce dzisiaj. Jestem, przyznam się, zniesmaczony tym, co w tej chwili dzieje się w Polsce, zwłaszcza jeśli zestawić to z tym, co moglibyśmy osiągnąć, jak nasz kraj mógłby wyglądać i czego sam oczekiwałem. W tej chwili nie angażuję się szczególnie w żadną działalność polityczną, ale gdyby zaszła taka potrzeba, to chętnie bym się zaangażował.

Ryszard Dziewa pracuje na laptopie siedząc przy biurku
Ryszard Dziewa jest dziś właścicielem firmy, fot. archiwum R. Dziewy

Jak skomentowałby Pan wyniki sondy, w której zapytaliśmy naszych Czytelników o to, jak żyło im się przed 1989 rokiem? Ponad 50 procent z nich twierdzi, że żyło im się wtedy lepiej niż teraz.

Oni mają w tym dużo racji, choćby dlatego, że osobom przeciętnym żyło się wtedy dużo łatwiej. Poprzedni ustrój był zdecydowanie gorszy dla osób ambitnych, które chcą i mogą zdobywać wykształcenie i robić karierę. Można powiedzieć, że spółdzielnie inwalidów to było getto, ale ludzie mieli stałe zarobki i zajęcie, tak potrzebne w rehabilitacji. W tej chwili mamy do czynienia z problemem bezrobocia. Owszem, istnieje zatrudnienie na otwartym rynku, ale nie pokrywa ono zapotrzebowania na pracę. Do tego dochodzi kwestia wszystkich przywilejów dla osób niepełnosprawnych. Tych ułatwień niekiedy dziś brakuje. Ludzie, którzy krytycznie odnoszą się do transformacji ustrojowej, mają wiele racji. Być może nie są oni do końca obiektywni w swoim sądzie, ale nie zmienia to faktu, że należałoby stworzyć takie warunki, w których właśnie zwyczajni ludzie, którzy nie wybijają się ponad ogół jakimiś wybitnymi zdolnościami, mogliby znaleźć swoje miejsce. Dotyczy to zwłaszcza kwestii pracy i bezrobocia.

Czy Panu też żyło się wtedy lepiej?

Ja osobiście cieszę się z możliwości, które mam dzięki kapitalizmowi i przyznaję, że jestem w sytuacji komfortowej – mam swoją firmę i prowadzę satysfakcjonujące życie zawodowe. Ale z drugiej strony miło wspominam okres pracy w spółdzielni inwalidów. Mówiąc najkrócej – musimy podejść krytycznie do tego, co zaszło w Polsce przez ostatnie ćwierć wieku i zastanowić się, jak naprawić popełnione przez ten czas błędy.

Czy będzie Pan świętował 4 czerwca, rocznicę pierwszych wolnych wyborów?

Tego dnia będę wspominał i myślał, co mogę zrobić, by jednoczyć społeczeństwo i budować dialog, którego nam dziś tak bardzo brakuje.


Ryszard Dziewa – osoba niewidoma, opozycjonista, pracownik Spółdzielni Inwalidów Niewidomych w Lublinie. Wcześniej działacz ZMS, w latach 1975-1977 w PZPR. Od 1976 r. w kontakcie ze studenckim środowiskiem opozycyjnym w Lublinie. Po wydarzeniach Czerwca’76 współpracownik KOR i ROPCiO. 18 lipca 1980 r. współorganizator, uczestnik strajku w spółdzielni. Od października 1980 r. w „Solidarności ”, przewodniczący Komitetu Założycielskiego w Spółdzielni Inwalidów Niewidomych w Lublinie. Obecnie właściciel Przedsiębiorstwa Handlowo-Usługowego Impuls w Lublinie. Odznaczony Krzyżem oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (2007).

Komentarz

  • 25 lat
    Edward Jesion
    04.06.2014, 22:20
    Takiej obłudy jaka panuje wobec niepełnosprawnych nigdy nie było. A już poglądy i działalność pana Korwina-Mikke są najlepszym przykładem stosunku państwa do niepełnosprawnych.Zresztą wolę p. Korwina z jego szczerością niż innych, którzy mają "gęby" pełne frazesów a czasami są gorsi od niego.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas