Tokijskie opowieści. Konbini – moja wielka tokijska miłość
W Tokio jest ich jakieś 7000. Są wszędzie i na klientów czekają całą dobę. Bez nich nie przeżyłby tu żaden zagraniczny dziennikarz, włączając w to mnie. Wolno z nich korzystać nawet podczas 3-dniowej obowiązkowej kwarantanny. Wprawdzie tylko raz dziennie i nie dłużej niż przez 15 minut, ale zakochani nie zwracają uwagi na takie drobnostki, a ja ewidentnie jestem w nich zakochana.
Podczas igrzysk olimpijskich wydawało mi się śmieszne, gdy dziennikarze poważnych stacji telewizyjnych z całego świata wpisy na profilach społecznościowych zaczynali i kończyli zdjęciami z wizyty w 7-Eleven, popularnej sieci konbini. Niektórzy zakochali się tak mocno, że rozważali przeniesienie się tu na stałe lub namówienie swojego ulubionego sklepu na porzucenie wszystkiego i ucieczkę do ich kraju.
Moje serce zabiło mocniej do konbini już pierwszego dnia pobytu. Wtedy 7-Eleven na skrzyżowaniu Kamata 5 w dzielnicy Ota widziałam jedynie z okien taksówki. Osobiście zapoznaliśmy się drugiego dnia. Nazwa konbini wzięła się od angielskiego convenience store i ma oznaczać łatwo dostępny, wygodny sklep. W Polsce opisuje się je jako minimarkety, ale konbini to coś zupełnie innego.
Sałatki, kanapki, gotowe obiady w niczym nie przypominają oferty zwykłego sklepu. Są świeże, mają krótkie terminy przydatności i można je podgrzać oraz zjeść na miejscu. Gorąca kawa lub zimna kawa, słodycze, gazety. To oczywistości, ale półki tych sklepów wypełnione są wszystkim, czego można zapomnieć, a bez czego nie można żyć.
Zabrakło Wam torby, w konbini czeka składana. Parasolka przeciwsłoneczna albo przeciwdeszczowa? Proszę bardzo. Nie można znaleźć szminki w torebce? Nie szkodzi. Mają ją w wersji mini. Przyszedł Wam do głowy genialny pomysł, którego nie ma gdzie zapisać? W konbini można naładować telefon i kupić do niego kartę. Wersja analogowa w postaci notatnika i długopisu też się znajdzie. Nie zdążyliście kupić prezentu? Coś na to poradzą. Można tu wysłać i odebrać paczkę, zrobić ksero i mnóstwo innych rzeczy.
Nie odwiedziłam ich wszystkich, ale wszystkie, które widziałam, były dostępne dla osób z niepełnosprawnością ruchową. Wejście bezpośrednio z ulicy, drzwi otwierają się automatycznie, przestrzeń między półkami pozwala swobodnie manewrować wózkiem. Regały nie sięgają sufitów. Nie trzeba wzywać obsługi, by sięgnąć po coś z wyższych półek. Lady kasjerów są obniżone, podobnie jak automatyczne kasy, które informują dźwiękiem i napisami, co trzeba robić. Bywają w nich również dostępne toalety. Niestety nadal szukam w Tokio komfortek. Podobno są, ale wizyta w toalecie z podnośnikiem i leżanką to ciągle niewykonane zadanie z mojej listy.
Już po pierwszych zakupach w 7-Eleven wiem, że przepadłam. Moje profile w mediach społecznościowych są w poważnym niebezpieczeństwie. Dołączyłam do grona dziennikarzy, gotowych się tam dzielić każdą wizytą i każdym zakupem w konbini.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz