Zmarł Ireneusz Betlewicz, poeta i malarz
03.04.2014
3 kwietnia 2014 r. rano w wieku 60 lat zmarł Ireneusz Betlewicz, wybitny poeta i malarz, wieloletni współpracownik magazynu „Integracja”. Należał do Związku Literatów Polskich, został uhonorowany przez ministra kultury i dziedzictwa narodowego odznaką „Zasłużony Działacz Kultury”. Był wyróżniony w pierwszym konkursie Integracji „Człowiek bez barier”, w 2003 r.
Ireneusz
Betlewicz urodził się w 1954 r. w Ostródzie. W wieku czterech lat
ujawniła się jego choroba – postępujący zanik mięśni. Rodzice nie
traktowali go jednak ulgowo i tego samego wymagał potem od innych.
Już w młodości zaczął pisać wiersze. Potem tkał, malował i
rysował.
Od początku lat 80. prezentował swoją twórczość
literacką i poetycką na łamach czasopism i w konkursach
literackich. Drukował m.in. w „Gazecie Olsztyńskiej”, „Stolicy”,
„Polityce” i „Integracji”. Jego wiersze ukazywały się w antologiach
i własnych tomikach, m.in. „i wszystko nadzieją podparte” i „jabłko
po trawie się toczy”.
W 1988 r. Ireneusz Betlewicz wziął ślub i przeprowadził się do
Warszawy. Przez większość czasu był w domu sam, mógł spokojnie i
intensywnie tworzyć. Otworzył dom na gości. Często odbywały się u
niego biesiady artystyczne. Satysfakcja z wychowywania córki,
rodzinne wyjazdy na wystawy i plenery wzmacniały go
psychicznie.
Od 1992 r. należał do Światowego Związku Artystów
Malujących Ustami i Nogami, z Wydawnictwem AMUN współpracował od
początku jego działalności, czyli od roku 1993. Sześć lat
później Ireneusz Betlewicz zdobył nagrodę Przeglądu Małych
Form Plastycznych w Wenecji, która była przepustką do wystaw w
prestiżowych miejscach. Dla autora stało się to dowodem
wartości jego sztuki. W tym samym roku wydał pierwszy tomik poezji,
a w 2001 r. został Zasłużonym Działaczem Kultury.
Jeśli jest droga do nieba
to na niej jest z pewnością
kilka piekielnych zakrętów
(i wszystko nadzieją podparte, 1999)
to na niej jest z pewnością
kilka piekielnych zakrętów
(i wszystko nadzieją podparte, 1999)
Cicha satysfakcja
Tak się złożyło, że Ireneusz Betlewicz musiał zorganizować
sobie życie na nowo. Wrócił do Ostródy. Zmienił otoczenie
towarzyszące mu przez kilkanaście lat. Przez chwilę jego twórczość
napełniła się strachem i goryczą.
- Malowałem, ściskając zęby – bardzo musiałem. To mi dano i
to mi zostało – mówił nam kilka lat temu.
Na wystawy i wyjazdy jeździł z różnymi ludźmi. Bywało, że nie
czuł się z tym komfortowo. Artysta twierdził, że samodzielne życie
nic specjalnego dla niego nie znaczy. Ale cieszyło go, że potrafi
wszystko przewidzieć i zaplanować.
- Jest cicha satysfakcja, że daję radę żyć i tworzyć –
mówił nam.
Księżyc - grafika autorstwa Ireneusza Betlewicza
Niekiedy jego postacie, raz baśniowe i łagodne, innym razem
jak z mrocznych opowieści, dźwigają miasta na nieproporcjonalnie
dużej głowie czy pancerzu. Raz głowa oderwana od ciała i trzymana w
rękach z przerażeniem patrzy z góry na ciało. Innym razem – w
górę.
- Na Opatrzność – wyjaśniał autor.
Modlitwa sztuką
Rysując, malując i pisząc, starał się zrozumieć czy też
znaleźć to, co jest najważniejsze. Wierzył w Opatrzność, choć
mówił:
- Nie odwalam pacierzy, modlę się sztuką.
Miał już dużo wystaw w Polsce i za granicą, ale życzyłby sobie zainteresowania ze strony najlepszych galerii z większych miast Polski, co po części się spełniło, a cichym marzeniem były wystawy w Paryżu, Mediolanie, Rzymie lub Wenecji.
- To byłby glejt, że jako twórca nie jestem
niepełnosprawny. Byłaby to nagroda za wieloletnią dłubaninę –
mówił nam przed laty. – Jednak marnie nie ginę, zginę twórczo,
najlepiej podczas wędrówki – dam ostatni oddech na rzecz nowego
oddechu – w innej rzeczywistości, tej bez ciała. Chyba sobie na to
zasłużyłem.
W tekście wykorzystaliśmy obszerne fragmenty artykułu pt.
„Rzeczywistość to za
mało”, autorstwa Jana Dąbkowskiego,
zamieszczonego w książce pt. „Człowiek bez barier. Sylwetki
laureatów Konkursu z lat 2003-2007".
Ireneusz Betlewicz przez kilkanaście lat był jednym ze stałych autorów magazynu „Integracja”. Swoją prozę poetycką zawsze ilustrował swoją namalowaną ustami grafiką. Poniżej prezentujemy ostatni przesłany przez niego tekst, który ukaże się w numerze 1/2014 „Integracji”.
Ciągle czekam...
Złakniony życia słońca wbijam ostrogi oczu
i galopuję w szarości tak bliskiej.
Nisko, niziutko, wiatr zabiera listek po listku w podróży nienazywalnego celu.
Nisko, niziutko, wiatr zabiera listek po listku w podróży nienazywalnego celu.
One z oddechem wiosny tańczą w zwilżonym
powietrzu, wołając oczy. Wodzę za nimi wzrokiem porzucając szarość
nieba dzisiejszą i wtulam wspomnienie nad mglistości minione.
Korony drzew pamiętam w różnorodności barw, prowadzące niczym lampy
przydrożne. Tęsknota za słońcem. Chwilą jest słowo, myśli jak
oceaniczne fale. Jednej drogi potrzebuję w posuplonym życia
krajobrazie. Czy ona za górami, czy za siódmym morzem; kogo pytać,
jak ją znaleźć? W wielości słów wibruję, marzeń atlasy kartkując i
tonąc wśród dociekań oczy przymykam. Odpoczywam na przydrożnym
kamieniu, pytania na skrzydłach srebrzystych ptaków
lecą.
Noc, nad głową gwiazd bez liku, a wśród
nich jest ta, której imię odmieniane od wieków. Ona
w księżycowym blasku, dziennego słońca zenicie obejmuje ziemię
i przynosi nadzieję niczym twarz ukochanej. Dni codziennej
drogi coraz bardziej pęcznieją w alfabecie życia i śmierci.
Szukam nadal, oczy otwieram, ale jakże często kolejny dzień serce
mi zatyka. Widoczności coraz mniejsze, a błękitu we mnie taka
potrzeba. Wspinam się na wielkie drzewo i głowę z uporem
zadzieram. Wielki ptak szybuje w oddali, wołam go, macham
rękami. Nie reaguje na gesty, penetruje błękitną przestrzeń
wpatrzony gdzieś wyżej... ponad chmurami pewnie coś wypatrzył
i karmi duszę zaziemskim światłem. Czemu tam nie wzleci, gdzie
myśl pulsuje niczym jedyna gwiazda? Czyżby jak ja ciała powrozem do
ziemi przywiązany? Wszak my zrodzeni w nadziei, by ponad
śmierć jej okularami patrzeć. Bo czymże jest smutek, może jego nie
ma, może to tylko dłoń u nieba pulsuje, budząc obłoki pieniste
zapytań. W nich smutki i radości mielą się
w słonecznym złocie, odpowiedzi nie słyszę więc gdybam.
Świetlistości księżyca noce moje unoszą, ciężkie w pustej
pościeli. Mój smutek bez nazwy, a może z tęsknoty jest,
która miłość piękni?
Grafika autorstwa Ireneusza Betlewicza
Zacieki popłyną po lustrze, ranek zapowie się
po nocy bezzsennie długiej. Drżącą dłonią przetrę lustro, chcąc
myśl strachliwą wrzucić do niebytu. A ona będzie się bronić
uczepiona mackami mroku. Trzyma się twarzy, oczy rozwiera mi
uparcie i nieproszona serce wpycha do gardła. Krztusić się zacznę,
twarz odwrócę i w ręcznik ją wcisnę. Z łazienki się wymyknę, po
omacku meble ominę, drzwi otworzę. Wokół będzie szelest na
pobliskich drzewach i poranna ptasia muzyka. Ona oczy suszy,
grymas goryczy z ust wycierając. Stanę na progu, jakby na coś
czekając. Zobaczę staruszkę, poczuję, jak głęboki oddech we mnie
napiera. Ten wierny oddech, który niczym górska rzeka w zieleń
życia krajobrazu się wlewa i nurtem rześkim smutek jego przemijania
przytula.
Różnorodności mnie skupiają, różnorodności mnie kruszą.
Jest złość śliska i radość upojna, mądrość i głupota
stugębna, pazerność samoluba i miłości potrzeba. Wszystko jest
we mnie pytaniem: potrzebne to, czy nie trzeba? Biegam, skaczę,
fruwam, gadam i dociekam. W południe na parkowej polanie
usłyszę dzieci. Śmiech beztroski i płacz co łzy ma wielkie jak
grochy. Tlą się we mnie modlitewne zadumy, przestanę o siebie
pytać. Pociemnieje wieczór, księżyc twarz zza chmur wychyli, ale
jest i cisza. Noc opatula mnie kocem szarości, osamotnienie
męczy. Jestem, wierząc, że i Ty tam gdzieś w oddali
jesteś mi w tęsknym uczuciu kochania.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Komentarz