Pacjenci z rakiem prostaty o niepewnej przyszłości leczenia
Wg ekspertów w zeszłym roku w Polsce wykryto 20 procent mniej nowotworów, w tym nowotworów gruczołu krokowego. To nie dlatego, że nagle poprawiła się epidemiologia i co piąty pacjent nie zachorował. Po prostu ich nie zdiagnozowano. Pojawią się w tym roku, w dużo gorszym stanie. Czy będzie miał ich kto i za co leczyć? - pytają zaniepokojeni członkowie Sekcji Prostaty Stowarzyszenia „UroConti”.
Niepewna przyszłość
Rak gruczołu krokowego jest najczęstszym nowotworem u mężczyzn. Szacunkowe dane – bo w Polsce ze względu na brak formalnego screeningu nie ma innych – mówią, że rocznie liczba nowo diagnozowanych pacjentów może przekraczać już 20 tysięcy. To już dawno przestała być choroba „starszych panów”, rak prostaty atakuje coraz młodszych pacjentów, czterdziestolatków prowadzących aktywne życie osobiste i zawodowe. Dlatego tak ważne jest rozpoczęcie leczenia jak najszybciej, gdy organizm ma dużo siły, by skutecznie walczyć. Ale jak to robić, kiedy kolejki do chemioterapii coraz dłuższe, a pacjentów zgłaszających się w coraz bardziej zaawansowanym stanie, leczy coraz mniej lekarzy.
- Usłyszałem w telewizji, że w Krakowie, w którym mieszkam całe życie i tutaj się leczę, jeszcze pięć lat temu na jednego lekarza w Szpitalu Uniwersyteckim przypadało 2600 pacjentów, a dziś przypada 4200 – mówi Bogusław Olawski, przewodniczący sekcji prostaty Stowarzyszenia „UroConti”. – Najpierw przez rok zachęcaliśmy naszych członków, żeby nie odwoływali wizyt, żeby chodzili do lekarzy, bo COVID zabije ich być może, a rak na pewno, a teraz, kiedy wreszcie przestali się bać, utkną w gigantycznych kolejkach?
Utracona szansa na wyleczenie
Wg profesora Cezarego Szczylika, ordynatora Oddziału Onkologii Klinicznej w Europejskim Centrum Zdrowia w Otwocku praktycznie każdy obszar onkologii, w tym także nowotwór prostaty, został dotknięty paraliżem, który skutkuje dziś falą nieprawdopodobnej liczby zachorowań.
- W zeszłym roku nie rozpoznaliśmy 20 procent nowotworów we wczesnym stadium. Te dane procentowe może nie brzmią zbyt groźnie, ale to jest prawie 40 tysięcy osób, które straciły szanse na wczesne rozpoznanie, na leczenie radykalne i wyleczenie – mówił profesor Szczylik i przypomina, że Polska już wcześniej wyraźnie odstawała do Europy, jeżeli chodzi o skuteczność leczenia onkologicznego i wczesnego wykrywania. U nas wcześnie wykrywało się 30 procent nowotworów, a w Unii Europejskiej 50 procent, co powoduje, że możemy wyleczyć 20 procent pacjentów mniej.
- Mówienie o tym, że zwiększono nakłady na onkologię jest nieprawdą. Po prostu zwiększyła się istotnie liczba chorych. To są dziesiątki tysięcy pacjentów, których jest co roku więcej i dlatego rosną nakłady, ale to nie jest ich rzeczywisty wzrost. Za to rzeczywiście spada wycena stawek za chemioterapię, nie możemy się doczekać refundacji w programach terapeutycznych leków, które są naprawdę potrzebne i w istotny sposób wydłużają życie – wyliczał profesor.
Wszystko poskłada się jak domek z kart
Krytyczną sytuację w onkologii opisywał również w mediach profesor Piotr Wysocki, kierownik Oddziału Klinicznego Onkologii Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Mówił o dramatycznych telefonach i mailach, w których młodzi ludzie błagają o pomoc, bo nie ma ich kto leczyć. Mówił o zdesperowanych pacjentach, którzy dosłownie koczują przed jego sekretariatem w oczekiwaniu aż ktoś się nimi zajmie.
- Jest cała grupa nowotworów, gdzie nie ma badań przesiewowych, więc nie potrafimy ich relatywnie wcześnie wykrywać. Kluczem do wyleczenia jest więc wczesne zgłoszenie się do lekarzy, szybka diagnostyka onkologiczna i wdrożenie odpowiedniego leczenia – wymieniał profesor Wysocki. – To wszystko w zeszłym roku szwankowało, więc teraz, kiedy ruszy, czeka nas nieprawdopodobnie duża fala nowych rozpoznań. Niestety te 20 procent pacjentów, którzy w zeszłym roku zostali „przeoczeni”, pojawiają się dziś z o rok większym nowotworem i większości z nich już nie wystarczy leczenie chirurgiczne. U nich konieczne będzie połączenie onkologii klinicznej, podawania leków i zabiegów operacyjnych. Cały system przez lata był na skraju wytrzymałości. Pandemia spowodowała, że to się teraz wszystko poskłada jak domek z kart. Liczba chorych, którzy pojawiają się w ostatnich tygodniach konsultowanych do natychmiastowego wdrożenia chemioterapii przed operacją (bo nie można przeprowadzić operacji, bo nowotwór jest za duży), wzrosła czterokrotnie! To jest po prostu niewyobrażalne. To jest tak, jakbyśmy co 2-3 tygodnie oddział mogli obłożyć tylko całkiem nowymi pacjentami. Nie jesteśmy w tej chwili w stanie tego opanować – mówi.
Strach nie do zniesienia
Eksperci medyczni zajmujący się na co dzień pacjentami onkologicznymi zwracają uwagę, że ich lęk przed wizytą u lekarza jest na tyle duży, że nie działają nawet argumenty typu „COVID zabije was może, a nieleczony nowotwór na pewno”. Temat rozwija dr Aleksandra Tomaszek, psycholog współpracująca z Hospicjum Domowym Zgromadzenia Księży Marianów w Warszawie.
- W obecnych czasach pacjenci z podejrzeniem czy diagnozą nowotworu mają o wiele mniej szans na szybką diagnostykę, szybkie leczenie i możliwość życia po rozpoznaniu choroby. Strach i lęk towarzyszący pacjentom onkologicznym jest, jak sami mówią, nie do zniesienia. Czekanie na diagnozę i możliwość dalszego leczenia powoduje konflikty w pracy, rodzinie i wśród bliskich, powoduje częstsze stany depresyjne z myślami samobójczymi włącznie. Nowotwór, to nie tylko poważne zaburzenia somatyczne. Wpływa on także często na radykalne pogorszenie psychospołecznego funkcjonowania chorego. Zwykle największy stres związany jest z koniecznością podjęcia terapii, ale dziś, w dobie COVID-u, dochodzi do tego strach przed wizytą u lekarza. Tymczasem przegapienie możliwości diagnozy leczenia na wstępnym etapie choroby sprawia, że potem jest już o wiele za późno!
Walka z czasem czy z systemem?
- Przez ostatni rok do naszego Stowarzyszenia docierały sygnały z oddziałów regionalnych, zarówno o wstrzymywaniu w wielu ośrodkach badań diagnostycznych, jak i rezygnowaniu przez pacjentów, bez wcześniejszej konsultacji z lekarzem prowadzącym, z umówionych już wizyt. Bali się i choć to rozumiałem, bardzo starałem się ich przekonać, że takich wizyt nie można odkładać. Ale dziś sam boję się jeszcze bardziej – wyznaje Bogusław Olawski. – Co prawda nie pandemii, ale braku lekarzy i braku środków na nasze leczenie. Zwłaszcza od kiedy przeczytałem wypowiedź ministra Niedzielskiego, że „onkologię czeka trudny okres, bo będzie musiała się zmierzyć ze zwiększonym napływem pacjentów”. Z danych resortu zdrowia wynika, że w pierwszym kwartale 2021 roku w porównaniu z latami poprzednimi liczba wykonywanych zabiegów onkologicznych spadła o 10 procent.
- Przerażają nas przytaczane przez ekspertów dane dotyczące niedoboru lekarzy, braku nakładów na leczenie czy kolejek do chemioterapii – dodaje Stanisław Kiełbowicz, który z ramienia Stowarzyszenia „UroConti” reprezentował pacjentów z rakiem gruczołu krokowego podczas posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Onkologii. – Jeżeli pisze do naszego Stowarzyszenia pacjent z zaawansowanym rakiem prostaty, że jedynym dla niego ratunkiem jest RDTL, ale co z tego, że formalnie się kwalifikuje, skoro szpital ustawia go w kolejce, to coś jest chyba nie tak. Przecież kolejek w onkologii miało nie być. Za to miały być pieniądze. Tymczasem ludzie zostaną zmuszeni do brania kredytów, żeby się ratować. Nie możemy czekać aż coś się zmieni, bo czas, to jedyne czego nie mamy!
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz