Pacjenci uczuleni na jad owadów żądlących potrzebują większego dostępu do terapii ratującej życie
Nawet 5 proc. populacji ogólnej w Polsce może w istotnym stopniu reagować na użądlenie przez owady błonkoskrzydłe (osa, pszczoła, trzmiel). W wielu przypadkach dochodzi do silnej reakcji ogólnosystemowej powodującej wstrząs anafilaktyczny, zagrażający życiu. Sposobem na uniknięcie wstrząsu, nie jest unikanie „spotkania z owadem” bo to często nie jest możliwe, ale wdrożenie skutecznej interwencji medycznej zanim reakcja się rozwinie, jak również podjęcie właściwego późniejszego leczenia. Fundacja Centrum Walki z Alergią dążąc do poprawy jakości życia chorych w Polsce rozpoczyna kampanię edukacyjno-informacyjną wskazującą na istniejące możliwości wczesnej diagnostyki i efektywnego leczenia tej grupy chorych: „Mimo alergii, bliżej natury”.
Błonkoskrzydłe groźne dla 5 proc. populacji
Prof. Krzysztof Kowal z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, przewodniczący Sekcji Immunoterapii Alergenowej PTA podkreśla, że trudno jest ustalić, jak dużej liczby osób dotyczy ten problem. Dane w tej dziedzinie są niedoszacowane głównie dlatego, że spora liczba osób nie zgłasza się do lekarza, znaczna też część – może po prostu unikać kolejnych użądleń i nie poddawać się diagnostyce.
- Przyjmuje się, że częstość istotnych reakcji na użądlenie przez owady błonkoskrzydłe wynosi ok. 5 proc. w populacji ogólnej – wyjaśnia ekspert.
Objawy kliniczne u uczulonych na jad owadów błonkoskrzydłych mogą być bardzo różne. Zazwyczaj pojawia się duży obrzęk i zaczerwienienie skóry w miejscu, w którym doszło do użądlenia. Następnie może dojść do reakcji ogólnoustrojowej. Bardzo szybko rozprzestrzeniają się zmiany skórne, dochodzi do pokrzywki, zaczerwienienia, świądu całego ciała.
- Przy ciężkich objawach uczulony może mieć problem z oddychaniem spowodowany obrzękiem krtani czy napadem astmy, bóle brzucha, wymioty. Może też dojść do objawów ze strony układu sercowo-naczyniowego takich jak: tachykardia, zawroty głowy, uczucie osłabienia, spadek ciśnienia tętniczego, omdlenie, utrata przytomności, a nawet, w niektórych sytuacjach zgon. Należy pamiętać, że reakcja ta następuje bardzo szybko, w ciągu sekund-kilku minut – zaznacza prof. Kowal.
- Nikt nie jest w stanie prowadzić w pełni wiarygodnych statystyk dotyczących liczby zgonów po użądleniach. Jest to bardzo trudne do oceny. Jeśli np. osoba umrze podczas pracy na polu, to rutynowo lekarz stwierdzający zgon w karcie wpisuje jako najbardziej prawdopodobne rozpoznanie nagłe zatrzymanie krążenia i oddychania. Niemniej szacuje się, że w krajach takich jak Polska rocznie, z powodu uczulenia na jad owadów błonkoskrzydłych, umiera kilkanaście do kilkudziesięciu osób – dodaje.
Istnieje skuteczne leczenie – brakuje dostępu
Eksperci zwracają uwagę, że istnieją skuteczne terapie mogące uchronić osoby uczulone przed wstrząsem anafilaktycznym i śmiercią. Taką metodą leczenia, którą stosują alergolodzy w celu poprawy życia chorych jest immunoterapia alergenowa jadami, popularnie nazywana odczulaniem. Polega ona na podawaniu, w odpowiedni sposób ekstraktów alergenów, na które chory jest uczulony. Dzięki temu organizm wytwarza tolerancję na uczulający go alergen.
Problem w tym, że w Polsce dominuje ultraszybki sposób odczulania na jad owadów błonkoskrzydłych. Polega on na tym, że u chorego dawkę terapeutyczną osiąga się w ciągu jednego dnia. Niestety metoda ta niesie ze sobą ryzyko wystąpienia reakcji anafilaktycznej, stąd też odbywa się w warunkach szpitalnych. Świadczą ją jedynie 33 ośrodki szpitalne na terenie kraju.
Zupełnie inny standard obowiązuje w większości krajów na świecie, gdzie immunoterapia, w tym na jak owadów błonkoskrzydłych, jest prowadzona w ambulatoriach.
- Lekarze w krajach zachodnich mają zagwarantowany dostęp do narzędzi, umożliwiających im leczenie w poradniach, a takimi narzędziami są immunoterapie o przedłużonym działaniu, typu DEPOT. Opierają się one na powolniejszym zwiększaniu dawki, a każda immunoterapia, którą się wykonuje wolniej, wiąże się z mniejszą ilością cięższych reakcji anafilaktycznych. Dlatego też takie formy odczulania są dla pacjenta bezpieczniejsze i mogą być prowadzone w ambulatoriach. Problem w tym, że preparaty, które są produkowane w formie DEPOT nie są w Polsce refundowane – podkreśla prof. Kowal.
Śmiertelne zagrożenie rodzi lęk i stygmatyzuje rodzinne życie
Grzegorz Baczewski z Fundacji Centrum Walki z Alergią zwraca uwagę, że wielu pacjentom, świadomość, że są uczuleni na jad owadów błonkoskrzydłych, że każde takie użądlenie może skończyć się śmiercią, bardzo utrudnia życie.
- U sporej grupy chorych rozwijają się zaburzenia lękowe a nawet fobie, które rzutują na codzienną egzystencję. Szczególnie wyraźnie zaburzenia te uwidoczniają się w okresie letnio-jesiennym, kiedy narażenie na użądlenie jest bardzo duże. Osoby takie unikają wychodzenia z domu, zakupy robią w sklepach całodobowych, po północy. Czasami fobia jest tak nasilona, że sam odgłos bzyczenia owada uruchamia u nich reakcję paniczną – podkreśla Baczewski.
Wyjaśnia też, że stany lękowe osoby chorej nie pozostają bez wpływu na życie rodziny.
- Chory unika wyjść z domu, nie towarzyszy bliskim w wyjazdach wakacyjnych, zabawach z dziećmi na świeżym powietrzu. Szczególnie unika spotkań towarzyskich na zewnątrz, gdyż obawia się, że każde spożywanie posiłków czy nawet napicie się czegoś może zakończyć się tragicznie. W tych sytuacjach bliscy albo również rezygnują z wyjść i spotkań na zewnątrz, albo pozostawiają osobę uczuloną samą w domu, co rodzi u niej poczucie gorszości. Chorzy zaczynają o sobie myśleć, że coś jest z nimi nie tak, że są przewrażliwieni. Pojawia się stygmatyzacja – tłumaczy Baczewski.
Na przekazaniu terapii do poradni skorzystają wszyscy
Każdego roku w Polsce z terapii odczulających na jad błonkoskrzydłych korzysta jedynie ok. 3 tys. pacjentów. To kropla w morzu potrzeb. Szacuje się, że liczba kwalifikujących się do leczenia jest kilkukrotnie wyższa, a będzie jeszcze rosła. Eksperci podkreślają bowiem, że z uwagi na rosnące zanieczyszczenie środowiska, z roku na rok wzrasta liczba osób uczulonych na jad owadów.
Zdaniem Fundacji Centrum Walki z Alergią sytuację mogłaby zmienić decyzja administracyjna, zgodnie z którą odczulanie na jad owadów prowadzone by było w poradniach specjalistycznych.
- Takie rozwiązanie byłoby znacznym ułatwieniem dla chorych, którzy dziś chcąc korzystać z leczenia muszą niejednokrotnie pokonywać 100-200 km. w jedną stronę, aby dotrzeć do szpitala prowadzącego terapię. Wiąże się to z ogromnymi kosztami, zarówno finansowymi, jak też utratą czasu i koniecznością zwolnień z pracy. Wiele osób nie ma takiej przestrzeni w swojej psychice i wycofuje się z terapii. Są też grupy zawodowe, jak np. rolnicy, pszczelarze czy leśnicy, którzy ze względu na dalekie podróże zniechęcają się do leczenia – wyjaśnia Baczewski. – Gdyby ilość ośrodków była zwiększona, a takie możliwości daje ulokowanie terapii w poradniach, to pacjent musiałby dojeżdżać na leczenie nie więcej niż 20-50 km. Zmniejszyłoby to znacznie uciążliwość w formie dojazdu i poszerzyło grupę osób chętnych do skorzystania z odczulania.
Zdanie to podziela prof. Kowal, który stoi na stanowisku, że zagwarantowanie uczulonym dostępu do bezpieczniejszych form immunoterapii stosowanych w ambulatoriach mogłoby wpłynąć na większą gotowość chorych do odczulania.
- Z całą pewnością, zmniejszyłoby to ilość podróży chorych. Nawet jeśli jest to procedura jednodniowa, to już sam dojazd, kilkugodzinny pobyt i powrót stanowi dla chorego utratę jednego dnia. Ponieważ wizyty odbywają się raz w miesiącu to daje nam 12 dni w roku, a chory zwykle odczula się przez pięć lat. Straty tzw. utraconej produktywności sięgają już sześćdziesięciu dni – podkreśla ekspert.
Pandemia pokazała, że zmiany są pilnie potrzebne
Grzegorz Baczewski zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię. Otóż pandemia COVID-19 znacznie ograniczyła dostęp do terapii odczulających i wpłynęła na samą gotowość chorych do leczenia.
- COVID bardzo dobrze unaocznił potrzebę przekierowania leczenia z dużych ośrodków szpitalnych do ambulatoriów. W czasie wzrostu zakażeń koronawirusem bardzo wiele ośrodków szpitalnych zostało przekształcone w szpitale covidowe. Tak się działo np. w szpitalu MSWiA w Warszawie. Uczuleni na jad owadów z dnia na dzień stracili dostęp do terapii w tym ośrodku. Wprawdzie zostali przekierowani, do innych, ale nie każdy z nich był gotowy z tego skorzystać – zaznaczył.
To – zdaniem Grzegorza Baczewskiego – będzie skutkowało przechodzeniem przez chorych całej procedury odczulania od początku.
- Umożliwienie odczulania w sieci poradni ambulatoryjnych, w związku z tym, że są one bardziej powszechne, pozwoliłoby uniknąć takich sytuacji, usprawniłoby leczenie i obniżyło koszty. Procedura stosowana w poradni zawsze będzie inaczej kosztowo wyceniona niż ta w szpitalu – wyjaśnił Baczewski.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz