Bolączka sobotniej nocy
Karnawałowe szaleństwo dla niektórych ludzi jest pojęciem z innego świata. A przecież młodość ma swoje prawa – spotkania ze znajomymi, wspólne wyjścia na imprezy, dyskoteki czy do klubów muzycznych to coś oczywistego. Spotkanie w takim miejscu osoby niepełnosprawnej graniczy jednak z cudem.
Czasami zastanawiam się, czy jestem jedyną osobą w Polsce, która pomimo tego, że jeździ na wózku, chodzi na imprezy – mówi 16-letni Łukasz, który mieszkał już w Sopocie, pod Warszawą, w Londynie i Brukseli. Z zanikiem mięśni jeździ na wózku elektrycznym, co nie przeszkadza mu w pełni korzystać z życia. – Nie poznałem jeszcze w naszym kraju osoby na wózku, szczególnie w moim wieku, która by imprezowała. – Raczej się takich osób nie spotyka – dodaje Piotr z Zamościa, znany też jako DJ Fiodor. Od ośmiu lat prowadzi imprezy. Porusza się na wózku z tego samego powodu co Łukasz. – W Zamościu widziałem kilka razy jednego kolesia na wózku, ale na wsiach jeszcze mi się nie zdarzyło. Dlaczego tak jest?
„Bo kluby są niedostępne, wszędzie są schody”
– No dobra, ale ja też nie umiem chodzić – nie zgadza się Gosia,
studentka z Cieszyna. Średnio raz w miesiącu wychodzi na większą
imprezę. Jest chora na wrodzoną łamliwość kości. Nie powinna za
dużo chodzić. Opracowała inny styl tańca. – Mam metr wzrostu, ważę
niecałe 20 kg, więc jestem noszona na rękach. Jeśli na
dyskotece nie mogę tańczyć o własnych siłach, to bierze mnie na
ręce jeden, drugi, trzeci kolega i tańczymy na jego nogach. Nie
widzę żadnego problemu. Znajomi też nie. – Nie można się bać prosić
o pomoc – twierdzi 27-letni Bartek, inaczej „Skrzynia”, wrocławski
dziennikarz, który od 13 lat porusza się na wózku. – To jest trochę
tak, że to my, wózkersi, nie wychodzimy, nie robimy czegoś, nie
jedziemy gdzieś tylko dlatego, że boimy się poprosić o pomoc.
„Skrzynia” umówił się kiedyś do klubu ze znajomymi ze studiów.
Siostra zaprowadziła go na przystanek, na który według rozkładu
powinien podjechać niskopodłogowy autobus. Przyjechał jednak stary
ikarus ze schodkami. Musiał wybrać: albo dzwonić do przyjaciół i
odwoływać wszystko, albo znaleźć kogoś do pomocy. „Skrzynia” wybrał
to drugie. Po paru przystankach wysiedli ci, którzy pomogli
mu wsiąść. Kierowca jechał szybko i „Skrzynię” mimo włączonych w
wózku hamulców trochę rzucało po autobusie. Z pomocą przyszli mu
jednak kolejni przypadkowi pasażerowie, którzy potem pomogli mu
wysiąść z autobusu. Jeden z nich był Anglikiem, więc trzeba było
tłumaczyć w dwóch językach naraz, jak pomagać. Anglik zaprowadził
nawet „Skrzynię” do klubu.
– Wszędzie można się dostać, tylko trzeba chcieć – mówi DJ Fiodor,
który grał już w kilkudziesięciu miejscach. Mówi, że w Zamościu nie
ma klubu, do którego da się wjechać wózkiem, a czasem zdarza się,
że stanowisko DJ-skie jest na trzecim piętrze. – Jak mam kogoś do
pomocy, to nie widzę problemu. Ważę mniej od sprzętu, na którym
gram – dodaje DJ. Barier architektonicznych nie
dostrzega również Łukasz. – W Sopocie w jednym z klubów,
gdzie było dużo schodów, bramkarz zawołał kilku chłopaków, którzy
po prostu wnieśli mnie na wózku elektrycznym, choć waży chyba ze
100 kg, plus ja kolejne 60. Ważna jest chęć, a nie przeszkody –
kiedyś np. żeby pójść na ognisko, musiałem przejechać przez
rzeczkę...
„A jak będą się na mnie gapić?”
– Dla mnie to nie problem. Przyzwyczaiłam się do tego, że ludzie mi
się przyglądają. Czasami mnie to aż śmieszy – mówi Gosia z
Cieszyna. Według niej najważniejsze to zaakceptować się takim,
jakim się jest. – Jeżeli ktoś się z nas śmieje, to świadczy tylko o
tym, że brak mu kultury. To tak jak się pierwszy raz widzi punka.
Na pewno wzbudza zainteresowanie, ale na początku czuje się też
pewien dystans, bo on jest inny. Książki też nie ocenia się po
okładce, tylko najpierw trzeba ją przeczytać. „Skrzynia” z kolegą
na wózku weszli kiedyś do warszawskiej Stodoły. Najpierw tańczyli
na parkiecie, ale potem dostali się na scenę i tam się bawili. – To
fakt, oczy wszystkich ludzi były wtedy skierowane na nas – śmieje
się – bo nagle pojawiło się dwóch ludzi na wózkach, którzy tańczą,
a na dodatek dobrze się bawią. Ale to trzeba przezwyciężyć. Jeśli
nie, to nawet nie uda się zrobić zakupów w najbliższym sklepie
osiedlowym, bo zawsze ktoś będzie patrzył.
„Skrzynia” w ramach „wymiany doświadczeń” tańczy nie tylko z grupą,
z którą przyszedł, ale także z innymi ludźmi. – Uczę trochę
tych ludzi funkcjonowania ze mną, z wózkiem, z tym, że ja też mogę
się bawić.
Inną receptę na gapiów ma DJ Fiodor, który uważa, że dzięki wózkowi
jest bardziej znany, bo odróżnia się od innych DJ-ów. –
Trzeba też się na nich gapić. Szybko wymiękają. Moim zdaniem to
najlepsza zabawa. Czasami się jeszcze za kimś oglądam. Ubaw po
pachy! – Ja już do tego przywykłem, więc nie ma problemu – mówi
Tomek, student z Warszawy. Mózgowe porażenie dziecięce spowodowało
u niego czterokończynowy niedowład (porusza się o lasce) oraz
znaczną wadę wymowy. – Gdy pytam kogoś na ulicy o godzinę, to
zwykle słyszę taką odpowiedź: „Przepraszam, nie mam dla pana
pieniędzy”. W tym momencie powinienem iść do domu, zamknąć się w
pokoju i nawrzucać wszystkim ludziom od palantów. – Tomek patrzy na
to jednak inaczej. – Jeśli taka osoba nigdy w życiu nie miała
okazji spotkać niepełnosprawnego, to czego mam od niej oczekiwać?
Ona po prostu boi się takiego spotkania i to ja muszę zrobić
pierwszy krok. Jeżeli my nie wyciągniemy ręki, to
prawdopodobieństwo, że osoba pełnosprawna zrobi to pierwsza, jest
znikome.
„Przecież wszyscy mnie tam będą olewać”
Tomek uważa, że warto po prostu podejść do kogoś i zacząć rozmawiać
o byle czym, złapać kontakt. – Jeżeli zrobimy pierwszy krok,
to następne będą już dużo łatwiejsze – twierdzi. Nie zawsze był
jednak taki odważny. Jak sam mówi, wymaga to czasu, oswojenia się z
samym sobą. Wtedy dopiero można zacząć oswajać się z innymi. Gosia
z Cieszyna twierdzi, że postawa osób pełnosprawnych wobec
niepełnosprawnych jest zależna od tych drugich. – Jeżeli ktoś
się będzie gapił na mnie, a ja mu pokażę język albo zacznę
pyskować, to wiadomo, że agresja wzbudzi agresję. Ale gdy się do
niego uśmiechnę lub nawiążę jakiś kontakt, to nastawię go do siebie
pozytywnie. Tomek bywa w klubach, choć za nimi nie przepada.
– U mnie jest krótka piłka – mówi. – Mam wadę wymowy. Aby się z
kimś porozumieć, potrzebuję względnego spokoju i ciszy. Wolę
imprezy bardziej kameralne, domówki. Im mniej jest osób, tym
swobodniej się czuję. Jeżeli mówię do dwudziestu osób naraz, to
nikt się nie czuje zobowiązany do tego, żeby mnie wysłuchać. A jak
mówię do dwóch, trzech, to wygląda to inaczej. W klubach, gdy np.
chce zamówić piwo, robi to za pomocą komórki. Pisze SMS i podaje
telefon barmanowi. Gosia twierdzi jednak, że faktycznie
spotyka się w takich miejscach z obojętnością. Nikt do niej nie
podejdzie, nikt się nie zainteresuje. Ale zdarzały się też miłe
sytuacje, jak ta w zeszłym roku na dyskotece w Retro. Siedziała
akurat z boku, gdy nagle podszedł jeden z klubowych ochroniarzy,
bez pytania wziął ją na ręce i zaczął z nią tańczyć. Potem to samo
zrobił następny. Gosia przyznaje, że choć była zszokowana, zrobiło
jej się bardzo miło.
„Po co ja tam? I tak nie będę tańczyć”
DJ Fiodor uważa, że każdy może tańczyć na swój sposób. Wygląda to
może niecodziennie, ale można się też przyzwyczaić. – Na
imprezy przychodzi bardzo dużo zdrowych osób, które wszystkie
piosenki tańczą w jednym rytmie – mówi. – To też dziwnie wygląda.
Według Gosi nie chodzi nawet o to, żeby koniecznie zatańczyć o
własnych siłach, ale żeby się po prostu zabawić, odreagować, poczuć
się pełnowartościowym człowiekiem.
– Ja mogę wyjść z tego samego założenia – skoro nie umiem
chodzić, to po co pójdę na dyskotekę? Jak nie zatańczę na własnych
nogach, to weźmie mnie ktoś na ręce i zatańczę na jego nogach. Jest
wiele wyjść z sytuacji. – Takim wyjściem może być impreza dla
takich jak my – mówi 18-letnia Justyna z Łodzi. Nie wiem jak inni
niepełnosprawni, ale np. głusi organizują różne imprezy i starają
się spotykać ze sobą. – Sama bardzo często chodzi na
imprezy dla osób niesłyszących. Ma spory ubytek słuchu i nie czuje
się najlepiej na dyskotekach dla pełnosprawnych. Obawia się, że ich
nie zrozumie, szczególnie jeśli mówią szybko i szeptem. – O niebo
lepiej czuję się wśród „swoich”. Na naszych imprezach spotykamy
się, jest muzyka, tańczymy. Ja słyszę muzykę, a głusi czują ją pod
stopami. Można poznać bardzo fajnych ludzi z całej Polski.
Niedawno w łódzkim pubie Dwie Dłonie było ze 300 osób, a na imprezę
„Jama” w Poznaniu, na wybory miss i mistera niesłyszących,
przyjechało 1000 osób. – Imprezy dla niesłyszących są takie same
jak dla słyszących. Nie ma różnicy – mówi Aldona z Gorzowa Wlkp. Ma
28 lat. Na skutek błędu lekarza 25 lat temu straciła słuch. –
Spotykam tam znajomych, których dawno nie widziałam. Poznaję też
wielu ciekawych ludzi. Jest super, wszyscy bawią się i rozmawiają.
Na te imprezy przychodzą niesłyszący i głuchoniewidomi. Aldona
rzadko chodzi na „pełnosprawne” imprezy. Zdarzają jej się problemy
z porozumiewaniem się, bo jest hałas, a ona ma trudności z
mówieniem. Poza tym jest ciemno i nie może czytać z ruchu warg.
„Nie mam pieniędzy”
– Kurczę, jeśli chcemy funkcjonować i iść do przodu, to, niestety,
za bilet trzeba zapłacić. Skończmy z postawą roszczeniową wobec
życia – uważa „Skrzynia”. Dodaje jednak, że do większości klubów
jest wpuszczany za darmo. Potwierdza to DJ Fiodor. Mówi, że jeszcze
nigdy nie kupił biletu na dyskotekę. – Wystarczy poprosić i
wjazd jest gratis – zapewnia. Jego zdaniem bilet nie jest
strasznym wydatkiem, a jak wyda się parę złotych na piwo, to bardzo
się nie zbiednieje. Inaczej patrzy na to Tomek z Warszawy: –
Brak pieniędzy może być problemem, ale prawda jest taka, że często
jest to tylko wymówka.
„Po co mam w ogóle wychodzić z domu?”
Według Gosi z Cieszyna trzeba wychodzić z domu jak najczęściej, by
nawiązywać kontakty. Także z myślą o późniejszym dorosłym
życiu. – Wiele osób chciałoby znaleźć męża czy żonę –
tłumaczy. – A jak się będzie siedzieć w domu, to nie ma takiej
możliwości. – Przyzwyczajenie do czterech ścian robi swoje, ale
siedząc w tych czterech ścianach, niczego się nie osiągnie – dodaje
DJ Fiodor. Jego zdaniem trzeba starać się normalnie funkcjonować.
Podobnie uważa Tomek: – Niekiedy człowiek nawet nie ma ochoty
iść do klubu, np. na imprezę wydziału, na którym studiuje. Ale
idzie się choćby po to, żeby nie zrywać kontaktu z otoczeniem.
„Skrzynia” przekonuje, że wózek to nie ostatnia rzecz, jaka nas w
życiu spotkała. Można robić coś ciekawego, ale trzeba wyjść z
domu. – Fajnie jest np. obejrzeć filmy Tarantino w kinie,
zdecydowanie lepiej niż na DVD czy na komputerze – mówi. – Fajnie
jest pójść do galerii handlowej i kupić sobie takie ubranie, jakie
chce się kupić. Tak samo fajnie jest pójść do klubu i poczuć tę
niepowtarzalną atmosferę, pobawić się. Fajnie jest przeżyć swoje
życie najpełniej jak się da. Całym sobą, a nie tylko z
opowiadań.
„Jak mam wyjść na imprezę?”
– Jak się ma kogoś do pomocy, to naprawdę nie ma problemu. Kumple
chętnie pomogą – uważa Łukasz z Sopotu. – Oczywiście,
wszystko nie będzie pod samym nosem, ale jak się jest z kimś, to
zawsze łatwiej sobie poradzić. Także DJ Fiodor uważa, że
najczęściej są wokół jacyś przyjaciele, których można poprosić o
pomoc. – A jeśli się krzywią, to nie o takich przyjaciół
chodzi – dodaje. A co wtedy, jeśli takich przyjaciół się nie
ma? – Warto chodzić na spotkania ludzi takich jak my – mówi
Justyna z Łodzi. – Wtedy na sto procent kogoś się pozna i
razem będzie łatwiej. Gosia z Cieszyna przyznaje, że prośba o
pomoc, by ktoś ją przeniósł, zaniósł czy podwiózł, wymaga pewnej
odwagi. Mówi jednak wprost: – Jak tego nie zrobię, to będę
siedziała w miejscu. Bardziej dosadny jest „Skrzynia”: – Są
przeszkody architektoniczne, ale czasem większe bariery są w
głowach ludzi. Także, a może głównie samych niepełnosprawnych. To
my pierwsi musimy się przełamać.
Kontakty rówieśnicze są niezbędne
Wiek 10-12 lat jest okresem w życiu dziecka, jeszcze
nie nastolatka, kiedy rodzina zaczyna schodzić na plan dalszy, a
istotne zaczynają być kontakty w grupach rówieśniczych. Tych
formalnych, szkolnych oraz nieformalnych: podwórkowych czy
ulicznych. Należałoby zapytać młodych niepełnosprawnych, co robili,
kiedy byli w tym wieku. Może być bowiem tak, że nie wychodzą z domu
teraz, bo nie wychodzili wtedy. Rodzice, mając najlepsze intencje,
mogli doprowadzić do „wycięcia” dziecku całej tej sfery
rówieśniczej, bo uważali, że to „nie takie” towarzystwo, mogą tam
skrzywdzić ich dziecko, a ono sobie nie poradzi. Te dobre intencje
mogły doprowadzić do emocjonalnego i społecznego okaleczenia
dziecka, które, gdy potem wyjdzie domu, nie czuje się pewnie, nie
ufa innym, ale też nie ufa sobie. Ma gdzieś głęboko w sobie
wbudowany lęk, że gdy nie ma rodziców czy znanych mu osób, to inni
dokuczą bądź stanie się coś złego. Ono nie przyłoży nikomu, nie
odpowie ostrym słowem, nie użyje brzydkiego określenia, tak jak
robią inne dzieci. Taki człowiek jest troszkę „dziki” społecznie.
Normalną tendencją rozwojową są coraz częstsze samodzielne wyjścia
z domu, pierwsze kontakty z kolegami i dziewczynami bez kontroli
rodziców, późniejsze przychodzenie do domu, a wiele dzieci
niepełnosprawnych przez ten etap nie przechodzi. Nigdy jednak nie
jest za późno. Dużo zmienia dostęp do komputera. Obecnie internet
jest narzędziem do nawiązywania kontaktów, dzięki któremu można
poznać ludzi, a nawet z kimś się umówić. Warto też nawiązywać
kontakty ze stowarzyszeniami i grupami wsparcia. Trzeba, choć
nie jest to łatwe, podejmować różne próby. Chodzenie na dyskoteki
czy urządzanie zabaw karnawałowych jest wtedy naturalnym
przedłużeniem normalnego życia towarzyskiego.
prof. dr hab. Anna Izabela Brzezińska, psycholog rozwoju i
wychowania, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz
Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej w Warszawie
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz