Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

"Mój biegun", czyli siła rodziny

24.10.2013
Autor: Janka Graban
Źródło: inf. własna, mat. prasowe TVN i ITI Cinema

Film „Mój Biegun” w reżyserii Marcina Głowackiego promowany jest jako prawdziwa historia Jaśka Meli, najmłodszego i zarazem jedynego do tej pory  chłopaka z niepełnosprawnością, który zdobył oba bieguny w ciągu jednego roku. Mela wszedł też na  Elbrus, Kilimandżaro i El Capitan oraz prowadzi Fundację „Poza horyzonty”. Ale tutaj tak naprawdę nie idzie o biograficzne fakty, one  nie są tu najistotniejsze. Przekonajcie się sami.

Przyznam się od razu, ze poszłam na pokaz przedpremierowy z wielkimi obawami, nawet z niechęcią. Pewnie będzie to film czołobitny, ugładzony, przerysowany w heroicznych dokonaniach znanego, żyjącego, medialnego człowieka. Ale nic z tego. Mile się rozczarowałam. Po paru scenach i sekwencjach, kiedy pokazano pierwszą tragedię – utonięcie 7-letniego Piotrusia Meli, wiedziałam już, że to nie jest film o Jaśku, ale o całej jego rodzinie. Rodzinie, która poprzez tę nagłą śmierć i niepełnosprawność drugiego dziecka została na wszystkie sposoby sprawdzona w miłości.

Komu przede wszystkim polecałabym ten film? Właśnie rodzicom dzieci z niepełnosprawnością, aby przekonywali się i znajdowali otuchę, że ich emocje wcale nie są dziwne, złe czy nieadekwatne. Nikt nie umie odrobić tej lekcji na piątkę po pierwszych semestrach w szkole niepełnosprawności. Łatwiej pogodzić się ze śmiercią dziecka niż walczyć o usprawnienie dziecka, o jego przyszłość, o jego życie. Aby to się udało, trzeba pokonać własne bieguny niewiedzy, lęku, zaległości w relacjach – nawet z własnymi rodzicami. Uporać się z towarzyską samotnością i – jak to w Polsce – z brakiem systemowego wsparcia dla naszego środowiska. 

Magdalena Walach i Bartłomiej Topa, odtwórcy ról rodziców, dali niebywały pokaz kunsztu aktorskiego. To rodzice odpowiadają bowiem w dużej mierze za emocjonalne przeobrażenia, jakie muszą, powinny się dokonać, abyśmy znaleźli swoje miejsca w rodzinie. Zachwycona byłam ich prowadzeniem roli: jak upadali po kolei, jak jedno drugiego podnosiło na duchu i przywoływało znów do życia. Każde przeszło swoje piekło cierpienia i godzenia się z rzeczywistością. Musieli nawet się rozstać, aby przekonać się, że nie mogą bez siebie żyć. Bez siebie i swoich dzieci.

Drugi plan
Rolę Jaśka Meli dostał Maciej Musiał. Wielkie wyzwanie, rola na miarę kariery aktorskiej. Niestety, w moim przekonaniu, młody gwiazdor nie podołał zadaniu w pełni, ale nie było beznadziejnie.  O wiele lepiej sprawdził się Adam Tyniec, grający kilkuletniego bohatera. Bardzo prawdziwie i starannie odegrał żałobę po bracie i obciążenie dziecięcym poczuciem winy, które przeszło na młodego Jaśka. Lepsze w swoich rolach były też siostry z czasu dziecięcego (Agatka Pacho i Magda Zięba), bo dorastające panny wypadły bardzo blado.
 
Roli Macieja Musiała (znanego z takich seriali jak m.in. "Ojciec Mateusz" i "Rodzinka.pl") nie spisuję jednak na straty. Był on jednak na drugim planie – i być może o to chodziło. Ale wielkie brawa za parę dobrze utrzymanych i konsekwentnie zagranych scen. Najlepsza dla mnie była scena w szpitalu, kiedy trzeba było czekać na zastrzyk przeciwbólowy, a ból wywoływał zwierzęce wręcz krzyki. Przywiązany pasami do łóżka Jasiek musiał czekać pół godziny, aby doznać ulgi. Jak takie krzyki muszą wytrzymywać rodzice? W głowie mi się nie mieści…
 
Plakat filmu

Film był robiony dwa lata temu, kiedy Maciej Musiał miał 16 lat, i było to dla młodego aktora zadanie niełatwe. – Plan filmowy a telewizyjny to dwa różne światy. Na początku było mi dość ciężko, musiałem przestawić się na zupełnie inny tryb pracy. Siedziałem w Krakowie przez dwa miesiące i "rzeźbiliśmy" codziennie po parę godzin. (…) Miałem skupić się na oddaniu uniwersalnych emocji, czerpać inspirację z siebie – wyznał młody aktor w wywiadzie dla portalu Onet.pl.

Przypomnę może dla porządku „biograficznego”, z jakiej skali wyzwaniem musiał zmierzyć się aktor. Jan Mela (rocznik 1988) wychował się na przedmieściach Malborka. W 2002 roku, w wieku 13 lat, uległ ciężkiemu wypadkowi – schronił się przed deszczem w niezabezpieczonym budynku stacji transformatorowej, gdzie zachował się bardzo lekkomyślnie i poraził go prąd. Lekarze zdecydowali wtedy o amputacji lewego podudzia i prawego przedramienia nastolatka. Obecnie Mela, który przeszedł skomplikowane leczenie, chodzi z pomocą protezy nogi.

Uciec od herosa

Autorzy scenariusza spędzili wiele godzin na rozmowach z Jaśkiem Melą i jego rodzicami. Rodzina poznała scenariusz i widziała film. Czy „Mój biegun” to rzeczywiście, jak głosi podtytuł, „prawdziwa historia Jaśka Meli”? – Dla potrzeb filmu kilka rzeczy zostało zmienionych – informują twórcy filmu. – Nie szukaliśmy też np. fizycznego podobieństwa pomiędzy bohaterami filmu a ich realnymi pierwowzorami. Przede wszystkim chodziło o to, aby wiarygodnie opowiedzieć ich historię. I to – sądzę, obserwując reakcje samego Jaśka i jego rodziców w trakcie filmu i po jego obejrzeniu – udało się osiągnąć.

Nadal jednak upieram się, że to nie jest film o samym Jaśku. Być może samego reżysera ta biografia przerosła, a może scenarzyści byli „mądrzejsi” i zbudowali scenariusz tak, że znakomicie uciekli od postaci herosa poprzez pokazanie Jaśka (dzisiaj Jasiek ma 25 lat), który pęka, załamuje się, buntuje, nie chce żyć, bo jeszcze nie umie. To nastolatek, który zachował się nierozważnie i postawił całą rodzinę w stan wieloletniej mobilizacji. Ta słabość, ta rozpacz i ta beznadzieja stają się potem trampoliną wszystkich sukcesów Jaśka. 

Każdy ma swój biegun

– To niczyja wina, synku – tak mniej więcej mówi matka do dziecka, które czuje się winne śmierci młodszego brata. – To był nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Ale i tak, to oni mają opiekować się dziećmi. Taki był pierwszy biegun, jaki musiała przejść cała rodzina. Dojmujące i bolesne poczucie winy.

Musieli oderwać się mentalnie od grobu Piotrusia. Jednak gdy już byli na końcu tego bieguna, przyszło im zmierzyć się z Himalajami rodzicielstwa; wejść na bosaka i bez znieczulenia na szczyty cierpienia, które pokazuje dwie drogi powrotu. Najważniejszy wątek tego filmu to poszukiwanie siły przez rodziców Jaśka, aby tą siłę przekazać dziecku.

Według Marcina Głowackiego jego dzieło to historia miłości rodziców do swych dzieci i dzieci do rodziców. Miłość, która często sama w sobie jest trudna i może rodzić konflikty – wyjaśnia reżyser.  Tutaj, zarówno w życiu, jak i filmie, staje przed wielką próbą: najpierw śmierć młodszego syna, potem niepełnosprawność starszego. I właśnie miłość daje odpowiedź, jak sobie z tymi tragediami poradzić.

Kiedy rodzice spróbowali wszystkiego, a syn uciekał od życia, ojciec (fenomenalna rola, Panie Bartłomieju!) pojechał do Marka Kamińskiego i poprosił o zorganizowanie wyprawy, aby dać Jaśkowi cel dla trudnej rehabilitacji. I na tym się kończy opowieść filmowa – i bardzo dobrze, bo resztę znamy. Tutaj zaś mamy okazję do swoich refleksji.

Jesteśmy tak silni, jak silni są nasi rodzice. Nasza siła i determinacja do życia wynikają z ich upadków, słabości i podnoszenia się do życia jeszcze raz i jeszcze raz. Kiedy takiego źródła energii duchowej nie mamy, to musimy owe źródło odnaleźć. Takie jest zadanie każdego człowieka.


„Mój biegun”

Reżyseria: Marcin Głowacki
Scenariusz: Kaśka Śliwińska-Kłosowicz, Marek Kłosowicz
Zdjęcia: Dariusz Rudziński
Muzyka: Mateusz Pospieszalski
 

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

Prawy panel

Wspierają nas