Głębocy introwertycy
14 czerwca wchodzi do kin "Dziewczyna z szafy" - film niecodzienny, pozostawiający widzowi pole na wyobraźnię, na dopowiadanie i rozwijanie poszczególnych wątków. Wszystko jest tu wieloznaczne. Acz, jak mówi sam reżyser, to tylko prosta historia o miłości, która jest antidotum na wszelka izolację, także tę wywołaną przez niepełnosprawność.
Z prawdziwą radością zapraszam naszych Drogich Internautów do kina na seans obrazu przypisanego do gatunku komedii filmowej. Nie mam wrażenia, aby to była trafna kwalifikacja, ale jeśli już, to w znaczeniu, w którym dzieło nie wywołuje pustego śmiechu ani śmiechu przynoszącego ulgę. Na pokazie przedpremierowym widzowie w miarę rozwoju fabuły coraz rzadziej wybuchali śmiechem… Bo „Dziewczyna z szafy” nie jest do śmiechu, a nawet jeśli go wywołuje, to jest to śmiech napominający i zostawiający smutek. Nie pamiętam już, kiedy oglądałam film równie dobry, mądry, przepełniony empatią i ludzkim zaangażowaniem w budowanie filmowego przesłania.
Polska rzeczywistość
Nikt nie mówi wprost o niepełnosprawności, ale wokół niej tworzy poszczególne elementy fabuły. Mamy typowe blokowisko z małymi mieszkaniami, jakie budowano jeszcze za realnego socjalizmu, gdzie w labiryncie korytarzy, na jednym piętrze mamy trzy mieszkania, a w nich – nasi bohaterowie.
"Dziewczyna z szafy", reż. Bodo Kox
Tomek (Wojciech Mecwaldowski) i Jacek (Piotr Głowacki). Bracia skazani na siebie, ponieważ Tomek jest, jak się okazuje, uzdolnionym artystycznie, ale głęboko zaburzonym autystykiem, który do tego wszystkiego ma guza mózgu.
Naprzeciwko mieszkania braci mieszka zbuntowana i izolująca się od ludzi młoda dziewczyna, Magda (Magdalena Różańska), która nie wiedzieć, czemu, zamieszkała w szafie. Wychodzi, jak musi, i przebywa poza swoją szafą tylko tyle, ile musi. Zaczyna się to jednak zmieniać pod koniec filmu, co musicie już zobaczyć sami. Jak wszystko, bo nic tu nie jest na pewno. Nie dajcie się zwieść mojej relacji….
Piętro naszych "dziwaków" dopełnia jeszcze mieszkanie Pani Kwiatkowskiej (Teresa Sawicka), osoby pobożnej, a przede wszystkim – sumiennej strażniczki korytarzowego porządku „moralności”. To rola drugoplanowa, jak policjanta dzielnicowego Krzysztofa (Eryk Lubos), nieustająco przychodzącego do bloku na inspekcje, szczególnie po próbie samobójczej młodej „dziwaczki”. Obie kreacje „strażników” bardzo wzmacniają konstrukcję fabularną i dodają całemu filmowi bardzo, bardzo polskiego smaku i klimatu.
Magiczne słowo: miłość
Choroby Tomka nikt nie nazywa po imieniu, ale jest ona widoczna od pierwszej sceny. Zachowania, które oglądamy, wskazują, że bohater prawdopodobnie ma zaburzenie ze spektrum autyzmu. Nie ma jednak odniesień medycznych poza epizodem szpitalnym po wernisażu klientki Jacka. Poszli na niego we trójkę, bo Tomek nie chciał wyjść bez Magdy. Tak dorwał się do fortepianu i dał występ dla swojej wybranki serca.
Ta miłość jest uszanowana w filmie. Szanuje ją sam reżyser, a za nim brat, dzielnicowy (mający – według jednego z bohaterów – „gołębie serce”), nawet jędzowata sąsiadka. Uczucie spadło na nich nagle, jak to z miłością bywa. Jacek nie miał z kim zostawić brata i niemal siłą dostał się do mieszkania Magdy. Ta bardzo niechętnie zgodziła się pomóc. Miało być raz, a trwa, trwa i trwa… ponad latające zeppeliny, które są pasją naszego bohatera. Trzeba obejrzeć film, aby przekonać się, jak wielka i prawdziwa to miłość. Żadnych „momentów” nie będzie, uprzedzam, ale miłości – od metra. Fakt przyprowadzania sobie czasem kobiet na noc nie ma nic wspólnego z miłością, to tylko kolejna kryjówka.
Magda - dziewczyna z szafy, fot.: Anna Rzepka
Poza tym sam Jacek żyje w hermetycznym świecie swoich, nikomu nieznanych przeżyć. Pani Kwiatkowska (reżyser nazywa ją przeciętnym obywatelem, wyborna kreacja!) na widok braci śmieje się w głos i ironizuje: czy Tomka już wyleczono, że wraca do domu? Jacek swoim kolejnym panienkom przedstawia brata jako „introwertyka na maksa”. Możemy mieć wrażenie, że poświęcił dla niego życie. Nawet pracuje w domu, aby mieć go na oku i opiekować się nim. A nade wszystko: nie wyobraża sobie, aby mogło być inaczej. Braterska miłość na dobre i – częściej – na złe. Nie ma innej opcji – i to jest najpiękniejsze w każdej miłości: że nie ma wyboru.
To jest uczucie obustronne; i ten emocjonalny kanał jest najlepiej udrożniony. Pewnie dlatego najłatwiej do nas przemawia i przekonuje, kiedy musimy dopowiadać sobie poszczególne sekwencje. Zwracajcie także uwagę na drugi plan, który dopełnia podstawową opowiadaną nam historię. Tam się rozgrywają równie fascynujące opowieści. Może nieco inaczej potem spojrzymy na takie panie Kwiatkowskie czy panów policjantów i lekarzy?
Nie ma, że boli
Tomek wydaje się dziwny, bo zachowuje się dziwacznie, czyli inaczej niż wszyscy. Tylko, że ci pozostali, tzw. normalni, też w każdej chwili mogą pokazać swoją „inną” twarz; mają jednak o tyle lepiej, że potrafią ją ukryć, lepiej wchodzą w społeczne role. W gruncie rzeczy jednak wszyscy jesteśmy podobni – skazani na siebie nawzajem jako ludzie. To jest najgłębsze przesłanie tego filmu. Tak jak skazani na siebie są w tym filmie bracia.
Jacek bardzo stara się wyjaśnić zachowanie Tomka, gdy ten, ni stąd, ni zowąd, zaczyna dusić Magdę. On tego nie chciał, ale dziewczyna nie wierzy w te tłumaczenia. Naprawdę dusi ją telewizja, propagująca na różne sposoby agresję; czyni to rękami Jacka, który inaczej interpretuje płynące z niej bodźce. A potem jesteśmy tacy zdziwieni. Ciekawa społeczna obłuda.
W pewnej chwili autystyczny Jacek, chorujący też na guza mózgu, wypowiada – ledwo zrozumiale – jedno z nielicznych zdań, które brzmi jak testament: „Żeby nie bolało”. I już nie ma znaczenia, czy to kraj na wysokim poziomie cywilizacyjnym, czy nadal odbudowująca się, ciągle taka siermiężna, szara i ponura Polska. Wobec cierpienia pozostajemy równi. I tym bardziej potrzebujący siebie nawzajem.
Niesamowita scena zagrana przez odtwórców ról braci – kiedy Tomek, milczący przecież na co dzień, dostaje napadu bólowego i wyje jak zwierzę – odzyskuje krzyk, topi się w pocie ciała zniewolonego bólem rakowym – Jacek jak najszybciej, trzęsącymi się rękoma stara się zrobić zastrzyk przeciwbólowy. Przy tym bólu spotykają się najbliżej; dochodzą do siebie tak blisko fizycznie i psychicznie, że bliżej się już nie da. Ta scena to perełka gry aktorskiej. Kwintesencja naturalistycznie pokazanego współodczuwania, empatii do granic własnej wytrzymałości. Do łez na widowni… Żeby nie bolało… a życie boli!
Echo Rain Mana
Porównywanie filmu Bodo Koxa do amerykańskiego filmu Barry'ego Levinsona pt. „Rain Man” (1988 r.), wydaje się niby naturalne. Ale nie wiem nawet do końca, dlaczego; mnie to nieco obruszyło. Muszę się zastanowić, dlaczego. Jestem ciekawa też, czy pamiętacie tamten film, dramat obyczajowy ukazujący ludzi cierpiących na autyzm.
Niewątpliwie rola Dustina Hoffmana jako upośledzonego, ale niezwykle uzdolnionego Raymonda jest zapomniana. Ale „Dziewczyna z szafy”, jak nazywa samą siebie Magda, lokatorka tejże szafy, to świat równoległy, zupełnie inny. Zwróćcie uwagę, jaki kosmos. I wcale nie chodzi o wymiar artystyczny, bo bym się spierała mocno: myślę, że film Koxa poszedł dalej, lepiej, mądrzej i dał nam więcej do myślenia. Dlatego, że mówi o polskiej rzeczywistości, a ona stanowi grunt do uniwersalnych odniesień.
Chodzi o różnicę cywilizacyjną, tak to nazwę. Widać to gołym okiem niemal od razu. U Levinsona mamy szerokie plany, przestrzenie (motyw drogi). Jest tam czym oddychać. Jest to też świat wielobarwny, świat kolorów, smaków, zapachów i to nie w głowach bohaterów, lecz w jak najbardziej realnych doznaniach. Tam śmiech nie zostawia smutku, nie boli jak tutaj, nie wywołuje poczucia winy czy zażenowania. Ten drugi klimat mistrzowsko przekazał obrazem operator Arkadiusz Tomiak. Jego piętno serca polskiego jest zbawienne, bo uwiarygodnia fabularne wątki. Nie ma żadnej fałszywej nuty.
Jacek i Magda - bohaterowie "Dziewczyny z szafy", fot.: Anna
Rzepka
Aktorów, poza rolami autystyków (jeden z uzdolnieniem matematycznym, drugi – artystycznym), łączy wielki talent. Acz nasz aktor ma o wiele gorzej. Mówi jedynie trzy, może cztery nieporadne zdania, a w filmie amerykańskim Hoffmanowi nie zamykają się usta. Muszę w tym miejscu przyznać, że nie doceniałam Wojciecha Mecwaldowskiego. Jego gra aż zapiera dech. Pokazał wielki kunszt i zawodową rzetelność. W tym filmie –jak słusznie zauważają krytycy kinowi – aktor daje największy w swojej dotychczasowej karierze popis talentu. Bez kompleksów i cienia obciążenia kreacją, która weszła do historii kina.
Naprawdę warto
Na zachętę zupełnie nieobiektywna recenzja, ale nie może być inna niż zaangażowana osobiście. Wypowiada ją pan Mecwaldowski, ale nie jako bohater, lecz jako człowiek uczestniczący w ciekawym dla siebie samego wyzwaniu zawodowym. – „Dziewczyna z szafy” jest jednym z najbardziej barwnych filmów, jakie powstały w ostatnich latach w polskim kinie. Nasycony zarówno mądrą treścią, jak i pięknym obrazem oraz muzyką. Ktoś może powiedzieć, że to film o miłości, ktoś inny, że o samotności, a dla mnie jest to film o wyobraźni. O tym, co siedzi w naszych głowach, ale nie możemy o tym mówić, bo czasami nie wypada, albo się boimy…
Aktor przygotowując się do swojej roli kontaktował się i przeprowadzał rozmowy z lekarką z Dolnośląskiego Stowarzyszenia na rzecz Autyzmu, której jeden z dwóch synów jest chory na autyzm – dowiadujemy się od reżysera. Nie wiemy, na ile było to celowe i świadome działanie, a na ile czysty przypadek.
Do tego filmu dojrzewała cała ekipa. Ze scenariuszem Bodo Kox czekał od 2006 r. Przez kilka lat trafiał w ręce różnych producentów – jak wyznaje w wywiadzie dla Gazeta.pl – ale bez skutku. Dopiero gdy rozpoczął studia w szkole filmowej w Łodzi, pokazał scenariusz Robertowi Glińskiemu, swojemu opiekunowi zawodowemu. Temu od kontrowersyjnego dla niektórych filmu „Cześć, Tereska”, który zrealizowany został na czarno-białej taśmie. Dzięki mentorowi zatem materiał młodego twórczy trafił do warszawskiej Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, a potem na komisję Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej.
- Z Bodo Koxem – dodaje p. Mecwaldowski - przyjaźnię się od lat i wiem, że jest to totalny freak, a zarazem geniusz filmowy. Dokładnie wie, czego chce i nie boi się o tym mówić i pisać. Nie tylko wierzył, że ten film powstanie, on to po prostu wiedział.
Warto także przeczytać ostatnie wywiady z reżyserem filmu: dla Gazeta.pl - " Bodo Kox brzmi dobrze” oraz dla Onet.pl -„ Bodo Kox: to wszystko z głowy jest”.
Komentarze
-
Czy to jest film o miłości?
14.06.2013, 09:05Bardzo ciekawy artykuł tym razem o filmie, który próbuje ukazać świat ludzi innych ale czy tak naprawdę innych? W każdym z nas w środku tkwi być może nawet jeszcze kompletnie nieodkryty świat emocji, pragnień i nieujawnionych talentów. Niektórzy mają szczęście i potrafią to wszystko uzewnętrznić i wtedy nazywamy ich artystami! Większość nie ma jednak tego daru i ten wewnętrzny świat pozostaje w nas ukryty na zawsze... Myślę że jedynie jeszcze zakochany człowiek czasami ujawnia takie stany emocjonalne ale lekkość tę zyskuje właśnie dzięki odwzajemnionemu uczuciu! A później dopada go szara rzeczywistość, która nie pozwala rozwinąć skrzydeł! Dlatego ceńmy tych artystów, którzy wyzwolili się z ograniczeń codzienności i przekazują nam niebanalny obraz o życiu z niepełnosprawnością w tle. Ja z całą pewnością postaram się ten film obejrzeć, bo właśnie takich wrażeń najbardziej oczekuję od kina. Wrażeń dzięki którym mogę poczuć, że nie jestem całkowicie osamotniony na tym świecie pełnym niezrozumienia i obojętności...odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz