PIES z kulawą nogą szuka domu
Z trudem przyzwyczajamy się do widoku niewidomego kota czy poruszającego się na wózku psa. Wielu najchętniej kazałoby go uśpić, bo zwierzę ma być w domu maskotką. Okaleczone - rzadko znajduje rodzinę.
Foto: Najdłuższy staż w schronisku ma Mozart, jest tu już siódmy
rok. Gdy trafił do Psiego Anioła, pomimo młodego wieku był już
ślepy. Nie wiadomo, czy od urodzenia, czy oślepł po nosówce. Przez
miesiąc nie dawał się dotknąć. Gdy wyszedł z traumy, właścicielka
wielokrotnie starała się znaleźć mu dom, ale chętni go
omijali.
Zwierzęcy los w dużej mierze podobny jest do losu człowieka. Wypełniają go tak samo radości i smutki. Wielu jednak uważa, że los jest dla zwierząt bardziej okrutny niż dla ludzi, bo posługuje się ręką człowieka. Jednak ta sama ręka potrafi zmienić psi los na lepszy. Tak jak potrafi odmienić swój.
Azyl pod Psim Aniołem
Droga niepełnosprawnych zwierząt prowadzi najczęściej do schronisk.
Trafiają tu prosto z wypadków albo przyprowadzane przez
właścicieli, którym zaczął przeszkadzać w domu ułomny, stary pies
lub kot. Uśpić go nie mają sumienia, bo jeszcze nie przestali go
„kochać". Dzwonią też ci, którzy w domu nie mają zwierzaka.
Zgłaszają, że w pobliżu pałęta się jakiś biedak. Ze trzeba go
zabrać, bo wraca w to samo miejsce. Tak było w przypadku Zębatka,
który trafił do schroniska w Falcnicy Azyl pod Psim Aniołem.
Zębatek przybłąkał się do jednego z budynków, a gdy któryś z
mieszkańców dał mu jedzenie, zaczął pilnować posesji. Warczał i
szczerzył kły na obcych. Zębatek szczerzy także kły, kiedy się
uśmiecha. Psina ma bardzo skrzywiony zgryz i może kojarzyć się z
zombi. Sprawia wrażenie, jakby miała zamiar ugryźć, choć machanie
ogonem temu przeczy. Mieszkańcy nie mogli psa już znieść i na
Zębatka zaczęły się skargi. Przyjechali ze schroniska i kundelka
zabrali.
- Zębatek to przemiły i słodki pies - mówi Agnieszka
Brzezińska, założycielka schroniska. - Potrafi być oddany i
wiemy swojemu panu. Ale odstrasza wyglądem. Nie ma chętnych na jego
adopcję.
Właściciele przyprowadzający chore i niepełnosprawne psy nie interesują się, jakie warunki będą one miały w psim azylu i czy sobie poradzą. Prowadzący schroniska tłumaczą, że nie można zapełniać ich zwierzętami, które mają właścicieli. Przekonują, że swojego psa należy trzymać w domu aż do śmierci. Po latach wspólnego życia psu po prostu się to należy. Wiedzą jednak, że jeśli odmówią przyjęcia psa, to pan wywiezie go na wieś i porzuci. Pies wtedy przeżywa szok, jest rozbity i przerażony nową sytuacją. Nie rozumie, dlaczego został sam w nieznanym miejscu, choć miał pana i dom. Dlatego psie azyle choć są już przepełnione, przyjmują kolejne wyrzucone z domu czworonogi.
Największym kaleką Azylu pod Psim Aniołem jest Oczko - mały czarny kundel. Gdy idzie, chwieje się powyginany na wszystkie strony. Jak paralityk. Kilka lat temu przed Wielkanocą wypatrzyła go pani Agnieszka. Wynędzniały wlókł się poboczem ulicy. Już w schronisku okazało się, że jest chory na babeszjozę. To choroba od ukąszenia kleszcza. Niewykryta w porę powoduje niewydolność nerek, a w jej następstwie śmierć. Oczko miał szczęście, pomoc otrzymał w ostatniej chwili i przeżył. Przy okazji wykonano mu zdjęcia rentgenowskie, aby ustalić przyczyny jego kalectwa. Diagnoza wykazała, że Oczko musiał „przejść” kilka wypadków samochodowych, na co wskazywała liczba złamanych i krzywo zrośniętych kości. Uszkodzony miał również kręgosłup. Z operacji zrezygnowano, bo nic by psu nie pomogła.
Najdłuższy staż w schronisku ma Mozart, jest tu już siódmy rok. Gdy trafił do Psiego Anioła, pomimo młodego wieku był już ślepy. Nie wiadomo, czy od urodzenia, czy oślepł po nosówce. Przez miesiąc nie dawał się dotknąć. Gdy wyszedł z traumy, właścicielka wielokrotnie starała się znaleźć mu dom, ale chętni go omijali. Nieraz ludzie dzwonią, mówiąc, że pragną wziąć ze schroniska największego biedaka. Pani Agnieszka cieszy się wtedy, że może Mozart wreszcie będzie miał swój prawdziwy dom, choć na miano „największego biedaka” zasługuje jeszcze kilka innych psów. Chętni w końcu się nie zjawiają, a telefony milczą. Być może zadzwonili pod wpływem emocji po obejrzeniu filmu o sytuacji psów w schroniskach. Emocje szybko opadły, a został lęk, że trzeba się będzie takim kaleką opiekować.
Foto: Pan Grzegorz, właściciel Spike’a, czasami podczas spacerów
wysłuchuje przykrych uwag od osób przekonanych, że lepiej uśpić psa
niż pozwalać mu żyć z inwalidztwem. Spike swoją radością życia temu
przeczy.
Foto: Oczko z panią Agnieszką w Azylu pod Psim Aniołem.
Na adopcję największe szanse mają psy młode i zdrowe. Zdarza się, że dom znajdują także niepełnosprawne oraz trudne, z głębokimi urazami psychicznymi i zachowaniami neurotycznymi. Takie po przywiezieniu do schroniska wykazują ogromne trudności z nawiązaniem pozytywnego kontaktu z ludźmi. Kiedyś miały dom i zostały porzucone albo były bite. Tak jak Krzywy Łepek. Trafił do schroniska z mocno wykrzywioną szyją. Panicznie bał się smyczy. Najprawdopodobniej właściciel wieszał go na niej. Zajęły się nim dwie wolontariuszki, które przez kilka miesięcy codziennie go odwiedzały. Uraz zniknął, pies przestał się bać, a pewnego dnia pozwolił nawet założyć sobie obrożę. Po trzech latach został adoptowany. Ma dom w Międzylesiu.
Z podobnego urazu jeszcze nie wyleczyła się Misia Granda. Znaleziono ją potwornie skatowaną i poranioną. Prawdopodobnie zrobił to mężczyzna, bo suczka przywiązuje się tylko do kobiet. Jak kocha, to wiernie. Ale żąda dla siebie wyłączności. Misię już dwa razy adoptowano i dwa razy odwożono z powrotem do schroniska. Nowi właściciele nie wytrzymywali ciągłego żądania, by okazywano jej miłość. Bardzo źle znosiła samotność. Gdy pani wychodziła z domu, Misia demolowała mieszkanie. Od pozostałych członków rodziny odsuwała się, a nawet była w stosunku do nich agresywna.
Swój dom znalazł natomiast Rex, choć był bardzo nieufny, stary i bez oka. Podobnie Oskar, bez przedniej łapy. Trafili do ludzi dojrzałych, niekierujących się chwilowym porywem serca. Ich współczucie opierało się na świadomym pragnieniu podzielenia się własnym domem. Nie żądają od psa wdzięczności. Każdy pies, gdy zostanie wyleczony i uwolni się z traumy, nadaje się do adopcji. Robi mu się zdjęcie, a następnie umieszcza na stronie internetowej schroniska. Ale psa można również adoptować wirtualnie. Polega to na podjęciu zobowiązania utrzymywania w schronisku wybranego przez siebie zwierzaka. Adopcję na odległość oferuje np. przytulisko w Chojnicach. Wirtualny opiekun co miesiąc wpłaca na zwierzaka 50 zł, z których kupuje się dla niego karmę, witaminy i środki pielęgnacyjne. Schronisko natomiast regularnie przesyła zdjęcia podopiecznego wraz z opisem, co się z nim dzieje.
Pokaż, jak traktujesz zwierzęta, a powiem ci, kim
jesteś...
Dlaczego ludzie tak różnie odnoszą się do zwierząt
niepełnosprawnych? Skąd w niektórych tyle determinacji do ratowania
chorych często już nie „czteronogów”? Co kieruje tymi, którzy
wrzucają do jeziora worek pełen ciężkich kamieni wraz z puszystymi
szczeniakami? Jako dzieci uczymy się rozpoznawać, co jest dobre, a
co złe, obserwując rodziców i bliskich. W późniejszym okresie życia
silny wpływ na postawy prospołeczne ma także środowisko szkolne,
znajomi, wartości propagowane w miejscu pracy. Jednak nie tylko od
otoczenia, w jakim dorastamy, zależy to, czy pomagamy chorym
zwierzakom. Osobowość - względnie stałe cechy charakteru
(otwartość, dążenie do kontaktu z innymi) mogą sprawiać, że bliższy
jest nam los psa z kulawą nogą. Tym, co jednak najbardziej odróżnia
ludzi, dla których zwierzak jest maskotką na jeden sezon,
wyrzucaną, gdy się „zepsuje", od tych, którzy naprawdę kochają,
jest dojrzałość emocjonalna. Inteligencja emocjonalna oraz empatia
pozwalają spojrzeć oczami cierpiącego czworonoga - jak by to było,
gdyby nas ktoś porzucił, bo zachorowaliśmy? To pytanie często
zadają sobie osoby, które opiekują się chorymi zwierzętami. Wielu
innych znajduje się gdzieś pomiędzy zwierzęcymi ratownikami i
katami. Duża grupa woli „nie widzieć, nie słyszeć, nie dotykać, nie
wiedzieć"... mimo słownych deklaracji pomocy chorym, często
deklaracji bez pokrycia... Jak daleko od takich postaw wobec
zwierząt jest do podobnych zachowań wobec ludzi? Całkiem blisko...
Niska dojrzałość społeczna, szybkie tempo życia, nastawienie na
zysk - ile w tym jest miejsca dla człowieka? A ile dla polnej
myszki ze zmiażdżoną łapką?
Ariadna Ciołkiewicz, psycholog
Mysz pod narkozą
Do lecznicy Dom Zwierząt w Warszawie przy ul.
Białobrzeskiej często przynoszone są bezdomne koty. To nietypowa
lecznica. Poza leczeniem personel szuka domów dla oddanych do
uśpienia, lecz odratowanych kotów. Także dla niepełnosprawnych.
Takie domy udało się znaleźć dla kotów i psów bez łapy, ogona,
całkowicie niewidomych czy poruszających się na wózku. Dopóki nic
znajdzie się odpowiedni właściciel, kot mieszka w lecznicy,
swobodnie po niej chodząc i przyglądając się przybyłym pacjentom. W
poczekalni zwykle wisi jego zdjęcie z ogłoszeniem o adopcji.
Klienci wiedzą, że pracownicy szukają dla podopiecznych domów, więc
przysyłają swych znajomych, którzy planują wziąć zwierzaka. Koty
niepełnosprawne znajdują swój przyszły dom znacznie szybciej niż
sprawne. Rzadko sieje usypia, tylko w ostateczności.
- Za każdym razem zadajemy sobie pytanie, czy poprawimy komfort życia cierpiącego i niepełnosprawnego zwierzęcia - mówi Darek Jagielski, właściciel lecznicy, jedyny w Warszawie specjalista onkologii psów i kotów. -Jeżeli leczenie sprawi, że będzie czerpało więcej radości z życia, to warto je leczyć.
Pan Darek również zabrał do swojego domu trzy niechciane
niepełnosprawne koty. Jednym z nich jest Bulwa. Brzydka, stara i
słabowita kotka, której nikt nie chciał. W końcu żona Darka
zlitowała się i zabrała ją do domu. Bulwa dołączyła do piątki
innych przygarniętych kotów państwa Jagielskich. Jest jeszcze
Rurka. Rurka ma
oczopląs, jej gałki oczne bez przerwy są w ruchu, świat jej
podskakuje i rusza się na wszystkie strony.
- Choć jest niepełnosprawna, nie cierpi z tego powodu —
mówi Darek Jagielski.
Rurka nie przeżyłaby na wolności. W mieszkaniu, które zna,
doskonale daje sobie radę. Nawet gdyby była niewidoma, nic by to w
jej życiu nic zmieniło. Choć ślepota często spotyka koty, w
warunkach domowych zmysł węchu jest ważniejszy. Wzrok tracą zwykle
po ciężkich katarach, gdy wirus uszkodzi gałkę oczną i następuje
jej pęknięcie.
Od niedawna mieszkańcem lecznicy jest również papuga, którą
przyniesiono ze skomplikowanym złamaniem nogi - do uśpienia.
Postanowiono ją wyleczyć i tu zostawić. Choć czasem w poczekalni
robi ogromny rwetes, klienci już się do niej przyzwyczaili.
Na stole operacyjnym leżała niedawno szara mysz polna. Myszkę ze zmiażdżoną kończyną przyniosła wraz z chorymi kotami Irena Jarosz, znana w Konstancinie właścicielka schroniska dla kotów. Weterynarze przeprowadzili amputację łapki ze znieczuleniem. Po operacji mysz wróciła do opiekunki. Z ostatnich wieści wynika, że ma się świetnie.
Foto: wyleczona kotka Gapa
Przyłóż do rany
Gapa to także była pacjentka lecznicy. Mało kotów przeszło
tyle co ona. Znaleziona w piwnicy pod zwałami koksu ledwo
oddychała. W lecznicy natychmiast chciano ją uśpić, kiedy okazało
się, w jakim jest stanic. Niemiłosiernie chuda, z krwotocznym
zapaleniem jelit, wypadającym odbytem, biegunkami, odleżynami i bez
sierści w kilku miejscach, była kłębkiem bólu i cierpienia. Ale
osoba, która ją przyniosła, zażądała leczenia. Zobowiązała się
pokryć wszystkie koszty z nim związane. Po dwóch miesiącach
leczenia przyszła jej koleżanka zdecydowana, by zaopiekować się
zwierzęciem. Jednak gdy zobaczyła kotkę, powiedziała, że nie weźmie
jej, „bo wystraszy dzieci". I wyszła.
Gapę zabrała do domu jedna z pracownic lecznicy, właścicielka
już trzech kotów i psa. Wszystkie po traumatycznych przejściach.
Dla Gapy największą pomocą okazała się Tośka, starsza kotka, która
szybko się z nią zaprzyjaźniła.
- Gapa długo leczyła swoje rany - mówi Małgosia Duda. -
Choć tyle czasu przebywa z nami, wciąż jest znerwicowana i nie
daje się dotknąć. Widać, że pragnie, aby brano ją na ręce i
pogłaskano, lecz trauma wciąż jest silna. Wielu zwierzętom
wyciągnięte ludzkie ręce kojarzą się z bólem i cierpieniem, dlatego
Gapa wybrała Tośkę, a nie nas, i my to szanujemy. Do niczego jej
nie zmuszamy, może kiedyś zupełnie przestanie się bać.
Bać się już przestała Agatka, suczka, którą pani Małgosia znalazła jeszcze w klasie maturalnej w potoku w Dolinie Białego w Tatrach. Do szyi miała przywiązany worek foliowy wypełniony piaskiem. Szczenię porwane siłą prądu strumienia zatrzymało się na kamieniu. Ale wciąż żyło. Gdy poprosiła o pomoc weterynarza z Zakopanego, odpowiedział jej, żeby rzuciła go pod płot. Małgosia poszła jednak do apteki, kupiła odżywkę dla dzieci Milupa i karmiła nią szczeniaka. Po powrocie do domu lekarz stwierdził masywne zaburzenia neurologiczne z porażeniem kończyn tylnych o nieznanej przyczynie. Czekała go bardzo długa rehabilitacja. Przez kilka miesięcy szczeniak prawie nie wstawał. Ale rehabilitacja przynosiła efekty. Po pół roku Agatka poszła na swój pierwszy spacer, a wkrótce biegała już jak inne psy.
- Mimo długiego czasu rehabilitacji, opieki i nakładów finansowych warto było - dodaje Małgorzata Duda. - Agatka, dzisiaj 15-letnia, ma się dobrze, choć wymaga stałej kontroli.
Foto: Łańcut przez ludzką głupotę doznał urazu czaszki. Przeszedł operacje. Znalazł przyjazne miejsce w schronisku Tara, archiwum schroniska Tara
Wolny koń kulejący
Sytuacja kulawych koni nie jest dużo lepsza niż niepełnosprawnych
kotów i psów. W polskiej historii i tradycji koń zajmuje szczególne
miejsce. Od paru lat moda na posiadanie konia ogarnęła wielu
Polaków. Jednocześnie trwale jest zakorzenione przekonanie, że gdy
koń złamie nogę lub zerwie ścięgno, to można go tylko oddać do
rzeźni. Dzisiaj bez sentymentów wymienia się „siwego", który złamał
nogę na zdrowego „karego". Miłość do konia ułomnego szybko gaśnie.
Dopóki koń jest zdrowy, to jest wspaniały, kocha się go, cudownie
się na nim jeździ i skacze. Kiedy koń kuleje, staje się
nieprzydatny. Można koniowi wyleczyć nogę, lecz to się nie opłaca,
bo nie będzie mógł pracować, brać udziału w zawodach, wozić dzieci
właściciela albo kursantów w szkółce jeździeckiej. Konia się nie
leczy, bo za pieniądze wydane na leczenie można kupić nawet trzy
źrebaki. Za oddanie do rzeźni kulawego konia, również dostanie się
tyle, że wystarcza na zakup młodego.
- Koń niepełnosprawny idzie z reguły pod nóż - mówi Scarlett Szyłogalis, prezes największego w Polsce schroniska dla koni Tara w Nieszkowicach. - W rzeźni można za takiego dostać średnio 3 tys. zł.
Najczęstsza niepełnosprawność u koni to wybite stawy, zerwane ścięgna i złamana noga. Natomiast choroby dotyczą głównie żołądka - trawienia, wrzodów i kolki. Ich sprawcą najczęściej jest właściciel. Koń to nie pies, który zje niemal wszystko i może sobie zwymiotować. Rzadko się zdarza, aby koń, który zwymiotował, przeżył. Jeśli jest źle odżywiany, to go skręci (dostanie skrętu jelit) albo dojdzie do ciężkiej kolki. Najważniejsze są jednak u konia nogi. To jego „żyć albo nie żyć".
- Jeśli pójdą nogi, praktycznie przesądza to o życiu konia - dodaje Scarlett Szyłogalis. - Bo koń ma delikatne nóżki, reszta jest jak ciężka kłoda. Dlatego konia pod siodłem trzeba 15 min. rozgrzewać jak silnik, spokojnie pochodzić, pospacerować, potem trochę kłusem i do stępa. Nie od razu galopem. Wtedy najczęściej dochodzi do urazu, zerwania ścięgna i złamania nogi. Koń staje się niepełnosprawny.
Wyciskacze kilogramów
Schronisko Tara istnieje 11 lat. W tym czasie tylko kilka
niepełnosprawnych koni trafiło tu nieodpłatnie. Resztę wykupiono od
właścicieli. Najczęściej z targów, skąd ruszają transporty koni do
Włoch. Mięso końskie jest na Zachodzie w cenie. Niemałym problemem
jest wybór konia, któremu chce się uratować życie. To jak zabawa w
Pana Boga. Wybór nie jest łatwy, gdy widzi się tyle poranionych,
niepełnosprawnych, chorych i starych koni. Niektóre ledwo stoją i
wiadomo, że nie przeżyją transportu. Aby uzyskać jak najwięcej za
kobyłę, niektórzy sprzedający wcześniej ją zapładniają. Więcej
kilogramów to więcej pieniędzy. Taką klacz, już 27-letnią,
schronisko też wykupiło. Była w piątym miesiącu ciąży.
Jeszcze powszechniej stosowaną metodą jest pojenie konia na
siłę, aby był cięższy. Do pyska wkłada mu się wąż z wodą.
Organizacje broniące koni często zarzucają handlarzom, że żądni
zysku skupują od rolników i w szkółkach chude, stare i
niepełnosprawne konie i w krótkim czasie tuczą je ziemniakami i
paszą z antybiotykami. Niektórzy przed spędem obijają boki pałką,
aby koń spuchł i wyglądał na zadbanego. Rany otwierają się podczas
transportu, ale tego nikt już nie widzi.
- W Polsce, gdy chodzi o stosunek do niepełnosprawnych i
kalekich zwierząt, jesteśmy jak Sparta - mówi Scarlett
Szyłogalis, która wcześniej przez osiem lat pracowała w schronisku
dla koni w Niemczech. - Pełna eliminacja chorych i
niepełnosprawnych.
Również z klubów i szkółek jeździeckich konie niepełnosprawne przeważnie idą do rzeźni. Czasem podejmuje się ich leczenie i zostawia, aby żyły obok młodych. Do rzeźni odstawiane są także konie wysłużone. Schronisku w Nieszkowicach udało się uratować dwie takie staruszki. Dwie dziewczyny, które chodziły na naukę jazdy, bez wiedzy właściciela zadzwoniły do schroniska, aby coś zrobiło. Konie zostały wykupione ze szkółki. Sprawą zainteresowała się prasa i opisała zdarzenie. Następnego dnia do schroniska zadzwonił właściciel szkółki z zarzutami, że z powodu wywiadu udzielonego przez właścicielkę schroniska stracił klientów. Ci bowiem, gdy dowiedzieli się z prasy, że zasłużone „profesorki" (tak mówi się o starym koniu, który uczył jeździć kilka pokoleń) zamierzano oddać do rzeźni zamiast na wieś do chłopa na zieloną trawkę - jak ich zapewniał właściciel - zrezygnowali z dalszych lekcji i odeszli.
Kupione konie schronisko Tara leczy we współpracy z kliniką we
Wrocławiu. Potem zabiera je do siebie i tu zostają do końca swych
dni. Nie szuka się im nowych właścicieli ani nie oddaje do adopcji.
Choć istnieją schroniska, które tak robią.
- Kiedyś w ministerstwie modernizacji i restrukturyzacji
rolnictwa usłyszałam, że robię krecią robotę - kończy Scarlett
Szyłogalis. - Bo koń to jest dobry polski towar eksportowy), a
ja wykupuję te biedaki, nie sprzedaję ich, nie gonię do pracy, a na
dokładkę kastruję i nie pozwalam się im mnożyć.
Foto: Dr Andrzej Kruszewicz z trzmielo-jadem leczonym od sierpnia z pasożytów. Ptak niedawno zaczai chodzić.
Skrzydła nie do latania
Na skwerach i ulicach polskich miast często można spotkać gołębia
bez nogi. Choć rzadziej także ptaka ze złamanym i zrośniętym
skrzydłem. Są gatunki ptaków, które dają sobie radę na wolności bez
oka, nogi czy ze złamaniem, inne - nie. Tak zwane ptaki biegające
nie przeżyją z uszkodzonymi nogami. Podobnie ptaki latające nie
poradzą sobie z uszkodzonym skrzydłem. Bocian, symbol polskich łąk,
nie ma najmniejszej szansy na przetrwanie z otwartym złamaniem
nogi. Złamanie poniżej podudzia, kiedy kość przecina wszystkie
nerwy, naczynia i ścięgna, oznacza dla niego śmierć. Niektórzy
próbują ratować bociana, zakładając mu protezę. Ale bociek w
protezie długo nic pożyje. W miejscu, gdzie styka się proteza z
nogą, powstaje odleżyna. Z drugą nogą także jest coraz gorzej,
ponieważ przejmuje na siebie obciążenie całego ciała. Na jej
podeszwie w ciągu kilku miesięcy powstają bolące ropnie. Mijają
następne miesiące i ptak ma już dwie niesprawne nogi. Wtedy
pozostaje już tylko uśpienie.
Natomiast bocian bez skrzydła może w miarę normalnie
funkcjonować, choć tylko pod opieką, np. w azylu dla ptaków bądź w
zoo. Pod warunkiem jednak, że amputacja jest przed stawem
łokciowym. Jeśli kikut jest zbyt krótki, będzie tracił równowagę,
ciągle się przewracał, aż w końcu straci siły. Podobnie pustułka,
pospolity ptak drapieżny. Gdy straci oko bądź dozna jego
uszkodzenia, nie potrafi zachować koordynacji ruchowej, ocenić
prawidłowo odległości, zaatakować gryzonia czy usiąść na
gałęzi.
- W lepszej sytuacji jest sowa. Ta z jednym okiem może dać
sobie na wolności radę, bo stratę zrekompensuje doskonałym
słuchem - mówi ornitolog dr Andrzej Kruszewicz, pracownik
ptasiego azylu w warszawskim zoo.
Do Ośrodka Rehabilitacji Ptaków Chronionych w Warszawie trafia rocznie ok. 2 tys. osobników (łącznie przebywało tu już 150 gatunków). Ponad połowa z nich (56 proc.) po rehabilitacji i wyleczeniu ponownie uzyskuje wolność. Prawie 20 proc. w chwili przyniesienia jest w stanie agonalnym, bez szans na przeżycie i funkcjonowanie. Aby nie przedłużać ich cierpienia, usypia się je. Są też chore papugi i kanarki, najczęściej podrzucane w okresie letnim, kiedy ludzie wyjeżdżają na wakacje.
Często przynoszone są gołębie, rocznie prawie 500, w tym 150 połamanych. Gołąb jest w najtrudniejszej sytuacji, ponieważ to pospolity i liczny gatunek. Ze złamanym skrzydłem na wolności nie przeżyje. W zoo nie ma tyle miejsc, aby je trzymać, nie ma także chętnych do ich adopcji. Rzadko zgłasza się ktoś po ptaka, który nie potrafi latać. Do tego dochodzą koszty operacji i rehabilitacji. Dlatego też połamane ptaki nieobjęte ochroną, jeśli nie rokują szansy na wypuszczenie na wolność, są usypiane.
Leczenie i rehabilitacja orła, najokazalszego z polskich ptaków,
też nie jest łatwa. Zwłaszcza w przypadku dorosłego osobnika, który
przeżywa ogromny stres. Stres bywa czasem tak duży, że drapieżnik
umiera z powodu spadku odporności organizmu. Młody akceptuje
wszystkie zabiegi, które weterynarz przy nim wykonuje.
Ptaki najczęściej stają się kalekami z winy ludzi - potrącane są
przez samochody, wypadają z gniazd podczas wycinania drzew i
gałęzi, wpadają na linie elektryczne, brudzą się olejem. Ludzie,
znajdując zranione ptaki, niekiedy zabierają je do domu i bawią się
w lekarzy, co czasem ma opłakane skutki.
- Kiedyś pewien mężczyzna przyniósł nam swojego gołębia,
którego wychowywał od pisklęcia - mówi dr Andrzej Kruszewicz.
- Ponieważ źłe go karmił, doszło do poważnego odwapnienia
kości. Gołąb był okropnie zdeformowany, miał wielokrotnie połamane
i zrośnięte kości skrzydeł i nóg, prawie się nie poruszał.
Właściciel zażądał od nas, abyśmy go ratowali. Odpowiedziałem mu,
że nie podejmę się leczenia tego ptaka i natychmiast go uśpię, by
zaoszczędzić mu dalszego cierpienia. Spotkanie skończyło się bardzo
ostrą wymianą zdań. Trzymanie w takim stanie ptaka jest niczym
innym jak znęcaniem się nad nim.
W polskich ogrodach zoologicznych największą liczbę
niepełnosprawnych zwierząt stanowią właśnie ptaki. Choć żyją w
niewoli i nie potrafią latać, wydają sprawne potomstwo, które
później zapełnia polskie niebo. Są wśród nich m.in. bączki,
dzwońce, czajki czy pucki.
Fenomenem jest para niepełnosprawnych kulonów, mieszkańców
warszawskiego zoo, która w ciągu dwóch lat wydała dwadzieścioro
młodych. O tej parze mówi się, że ratuje swój gatunek, ponieważ
kulony w Polsce już wymierają. W ostatnich dwóch latach nie
natrafiono na wolności ani na jedną parę lęgową tych pięknych
ptaków
Samice dla bielików
W warszawskim zoo niezwykła historia wiąże się z dwoma
bielikami - Mateuszem i Oliwią. Mateusz trafił tu z krótko obciętym
skrzydłem i źle funkcjonował. Często tracił równowagę i się
przewracał. Pewnego razu z innego zoo przywieziono młodego orła.
Wyglądał na samicę, więc dano mu na imię Oliwia i umieszczono z
Mateuszem. Od tego momentu Mateusz ożywił się i nie tylko lepiej
znosił swoje kalectwo, ale także zaczął budować gniazdo dla
przyszłego potomstwa. Udawało mu się również wskakiwać na Oliwię,
gdy nisko przysiadywała w gnieździe. Minęły dwa lata, a w gnieździe
nadal nie było piskląt. Postanowiono zbadać pióra ptaków pod
względem DNA, aby określić płeć. Podejrzenia sprawdziły się. Oliwia
okazała się samcem. Aby pomóc dwóm samcom rozpaczliwie chcącym mieć
młode, dano im gipsowe jajko. Wysiadywały je całą wiosnę.
Postanowiono jednak rozdzielić parę i znaleźć im samice, aby mogły
spełnić swoje pragnienie spłodzenia potomstwa. Zmieniono także imię
Oliwii na Oliwier. Ponieważ o sprawie napisały lokalne media, zoo
otrzymało e-maile z klubów gejowskich z prośbą, aby nie rozdzielano
bielików. Ponieważ obydwa ptaki bardzo chcą mieć młode, wkrótce
zostaną połączone z samicami.
Zwierzęta egzotyczne
Do ogrodów zoologicznych trafiają również egzotyczne
zwierzęta porzucone przez handlarzy na giełdach zoologicznych,
podczas akcji policyjnych skierowanych przeciwko nielegalnemu
przewożeniu zwierząt - legwany, warany, żółwie stepowe, kameleony,
krokodyle, pytony, węże boa, jadowite skorpiony, papugi, małpki.
Większość z nich pochodzi z przemytu. Trafiają także do sklepów
zoologicznych. Zwierzęta są w takim stanie, że przyprowadzone do
zoo często umierają. Podczas transportu ginie ok. 80-90 proc. z
nich. Najwięcej umiera żółwi. Mają popękane pancerze, gdyż często
układane są jeden na drugim, nawet w dziesięciu warstwach w jednym
pudle. Kupując egzotyczne zwierzęta, należy poprosić sprzedawcę,
aby przedstawił zezwolenie na ich sprzedawanie, czyli tzw.
CITES.
Na co może zachorować pies?
Niektóre rasy zwierząt są szczególnie podatne na różne choroby.
Warto wiedzieć, na jakie, by spróbować im zapobiec. Kiedy
decydujemy się na zwierzę w domu, warto odwiedzić z nim lekarza
weterynarii. On pouczy dokładnie, jak o nie dbać i w jaki sposób
zapobiegać schorzeniom.
1. Choroby układu kostnostawowego u psów:
-wszystkie rasy dużych i olbrzymich
- dobermany, buldogi
- jamniki, pekińczyki
- psy małych ras - yorki, pinczery miniaturowe.
Najważniejsze jest odpowiednie żywienie rosnących psów - nie wolno ich przekarmiać. Jamniki powinny dużo biegać, ale po płaskim podłożu. Niektóre choroby można leczyć chirurgicznie (np. dysplazję stawów biodrowych).
2. Choroby układu pokarmowego:
- foksteriery gładkowłose, owczarki niemieckie
- duże i olbrzymie psy w starszym wieku
- shar-pei, dobermany, teriery.
Nie należy wyprowadzać dużych psów natychmiast po karmieniu. Po powrocie ze spaceru dajemy im niewiele pić. Psom szczególnie narażonym na alergie pokarmowe (owczarki niemieckie, labradory) warto zrobić testy, dzięki którym będziemy wiedzieć, jakie produkty mogą im zaszkodzić.
3. Schorzenia układu krążenia:
- psy duże i olbrzymie (dobermany, boksery, owczarki
kaukaskie)
- nowofundlandy, owczarki niemieckie, bulteriery, samojedy
- jamniki, pudle, teriery.
Psy dotknięte wrodzonymi wadami serca nie powinny mieć potomstwa. Nocny kaszel zwierzęcia, nietolerancja wysiłku, omdlenia to powody do wizyty u weterynarza.
4. Schorzenia układu moczowego
- boksery
- jamniki
- dalmatyńczyki
- teriery
- buldogi
- mopsy
- basety
Wymienione rasy mają dużą skłonność do kamicy nerek. Trzeba dbać, by zwierzęta piły dużo wody. Boksery są zagrożone nowotworami układu moczowego.
5. Choroby układu oddechowego:
- rasy miniaturowe
- psy duże i olbrzymie
- rasy krótkoczaszkowe (mopsy, buldogi, buldożki, pekińczyki)
- teriery, boksery.
Bardzo ważne jest właściwe karmienie psa, bo szczupłe zwierzęta łatwiej znoszą choroby. Psy krótkoczaszkowe oraz boksery często łapią infekcje dróg oddechowych. Dlatego w czasie brzydkiej pogody trzeba skracać ich spacery.
(Informacje ze strony www.husk.pl/in-dex.php?p=choroby)
A na co może zachorować Twój kot, dowiesz się na stronie:
www. koty.gemapro.vip.alpha.pl/choroby.html
Tekst i zdjęcia: Piotr Stanisławski
Źródło: Magazyn „Integracja” 2/2006
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz