Nie traćmy nadziei
Koniec roku za nami, a nowy zaczął panowanie. Dla większości Polaków był to trudny czas. Pandemia i protesty zwolenników aborcji i przeciwników Kościoła odbiły swoje piętno w naszym życiu. Dlatego chcę przytulić do serca wszystkich, którzy cierpią z powodu tych wydarzeń.
Chciałbym pocieszyć tych wszystkich, którzy w czasie pandemii mieli lub mają kogoś z bliskich w szpitalach, hospicjach, zakładach opiekuńczo-leczniczych czy też domach pomocy społecznej. Szczególnie mam na myśli osoby, które cierpiały z tego powodu, że nie mogły przebywać przy bliskich, gdy one z powodu przymusowej izolacji walczyły samotnie z chorobą albo umierały. Wiem i mam nadzieję, że był przy nich personel tych instytucji, ale to nie to samo, gdy obok jest mąż, rodzic czy ukochane dziecko.
A co przeżywali ci, którzy mieli bliskiego w takich miejscach? Jak żyli ze świadomością, że może go więcej nie zobaczą. Tak jak Anna, której mama zmarła w szpitalu, a ona tylko przez pielęgniarkę mogła powiedzieć, jak bardzo ją kocha. Pozostały rozdarte z tęsknoty serca, których chyba nic nie będzie w stanie zszyć. I żal... Do kogo? Czego? On nie pomaga w tej udręce przetrwać.
Pragnę przytulić do serca tych wszystkich, którzy przebywają w takich instytucjach niekiedy od początku pandemii. Widzę w ich oczach smutek i tęsknotę za bliskimi. Czuję ich swoistą pustkę, zniechęcenie, specyficzną beznadzieję, bo ile można spotykać się tylko przez telefon czy internet. Ostatnio w wielu miejscach nie mogą przebywać razem nawet w kaplicy, stołówce czy na korytarzach, bo pandemia przyśpieszyła i aby uniknąć jej rozprzestrzeniania się, zaszła konieczność wprowadzenia i takich nakazów. Straszne są ciągłe pytania, kiedy to wszystko się skończy, kiedy będzie można pójść do rodziny, wspólnie przeżywać wesela, chrzciny, brać udział w spotkaniach na działce. Niedawno doszła jeszcze niepewność, jakie będą święta. Czy bez bliskich, współmieszkańców, a może samotnie w pokoju?
Zapadł mi głęboko w pamięć widok Basi. Jest bardzo niesprawna. Kontakt z nią – mocno utrudniony. Czasem sprawia wrażenie, że nic do niej nie dociera. I nagle, kiedy po kilku tygodniach izolacji mogła zobaczyć ojca na ekranie telefonu, popłynęły jej po policzkach łzy, prosto z serca, pełne miłości i tęsknoty.
Ze wzruszeniem chcę dać nadzieję tym, którzy cierpią z powodu ataków na Kościół. Dla wielu wiara zawsze była czymś najcenniejszym, czymś, co pozwoliło przetrwać wojnę, obozy, komunizm, osobiste dramaty. Dziś muszą z bólem znosić, jak ich świętość jest profanowana, wyszydzana, a oni wyklinani, obrzucani „błotem” przez tych, którzy tak bardzo mocno domagają się tolerancji dla siebie i swoich poglądów. A gdzie tolerancja dla innych? Co mam powiedzieć Edwardowi, który nie może zrozumieć, dlaczego z powodu błędów jednostek nakręciła się nagonka na cały Kościół, którego on jest częścią, bo „Kościół to my”? Co czuje pani Maria, która nie wyobraża sobie, aby musiała wozić syna na wózku do szkoły do miasta, a na religię do parafii w sąsiedniej wiosce, bo u nich nie ma kościoła. Kwituje to jednym zdaniem: „Przecież nikt nikogo nie zmusza, aby posyłał dziecko na religię ani do szkoły, ani do sali katechetycznej, a dla nas tak jest dużo łatwiej”.
I jeszcze parę słów do tych, których bardzo boli atak na życie. Zawsze uważali, że człowiek nie ma nic cenniejszego od tego daru. Ja też tak uważam. Trudno im zrozumieć, że z jednej strony tak bardzo cenimy swoje zdrowie, szukamy najlepszych lekarzy dla siebie i bliskich, a z drugiej chcemy móc zabijać nienarodzone dzieci, które nie mają możliwości wypowiedzenia się, czy chcą umierać, zanim jeszcze się narodziły. Nie chcę debatować na ten temat, ale posłużę się słowami Danuty. Wychowuje dorosłą niepełnosprawną córkę. Urodziła ją wbrew zaleceniom lekarzy. Znała diagnozę. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale jak twierdzi: „To my powołaliśmy ją do życia, nie pytając, czy chce być poczęta, więc nie mieliśmy prawa postąpić inaczej, jak pozwolić jej żyć. Dziś to cały sens naszego życia, bez niej nie byłoby cokolwiek warte”.
Większość ludzi zapewne powie, że dobrze, iż ten niełatwy rok się skończył, ale też są pełni niepokoju, co przyniesie nowy. Chciałbym obudzić w nich nadzieję, że będzie lepiej, spokojniej, radośniej. Jest szansa, że szczepionka uwolni nas od przeżyć związanych z koronawirusem. Może mieszkańcy domów pomocy, hospicjów i pacjenci szpitali zaczną żyć jak przed pandemią – pełnią wolności i bez lęku przed samotnością. Mam też nadzieję, że z ulic znikną okrzyki nienawiści przeciwko życiu, Kościołowi i religii w szkołach.
I tej nadziei Państwu i sobie życzę. Nie traćmy jej, a pozwoli ona to wszystko przetrwać.
Jan Arczewski – od dzieciństwa choruje na rdzeniowy zanik mięśni i porusza się na wózku. W Domu Pomocy Społecznej Kalina w Lublinie, w którym od ponad 30 lat mieszka i pracuje jako psycholog, stworzył Telefon Zaufania dla Niepełnosprawnych (81 747 98 21). Odbył tysiące rozmów. Problemy, z którymi zwracają się do niego ludzie, dotyczą wszystkich sfer życia, nie tylko psychologicznej czy egzystencjalnej. Jest finalistą konkursu „Człowiek bez barier 2004” i pierwszym laureatem Nagrody Prezydenta RP „Dla Dobra Wspólnego” (2016). W 2017 r. znalazł się w Liście Mocy, publikacji wydanej przez Integrację, z sylwetkami 100 najbardziej wpływowych Polek i Polaków z niepełnosprawnością i w tym samym roku otrzymał Nagrodę TOTUS Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia.
Artykuł pochodzi z numeru 6/2020 magazynu „Integracja”.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz