Żyjemy NORMALNIE
Rodzicielstwo różne ma oblicza. Czasem jest to zmaganie się z chorobą dziecka, dojrzewanie do jej zaakceptowania i walka o każdy dzień godnego życia z nadzieją na nowy lek lub metodę rehabilitacji. Innym razem - własna niepełnosprawność, która wcale nie musi odbierać szansy na bycie Mamą i Tatą.
Nauczymy go miłości i tolerancji
Anto ma sześć miesięcy. Jest pięknym zdrowym chłopcem. Prawdopodobnie ma skazę białkową, ale pewności jeszcze nie mamy. To nie jest duży problem - wystarczy zadbać o odpowiednie odżywianie.
Urodził się 4 października 2004 roku przez cesarskie cięcie, ważył 4950 g i mierzył 60 cm. Jest wielki, silny, cudny... Anto to nasz największy skarb - długo na niego czekaliśmy. Dziecko to wielkie szczęście, ale i odpowiedzialność. Nie chcieliśmy niczego zaniedbać. Przed jego przyjściem na świat musieliśmy być pewni, że sobie poradzimy, i jak do tej pory idzie nam nie najgorzej.
Jesteśmy ze sobą od dawna, a od prawie sześciu lat jesteśmy niepełnosprawni. W czerwcu 1999 roku wybraliśmy się na przejażdżkę motocyklem. Potrącił nas samochód osobowy, kiedy próbował wyprzedzić dwie rozpędzone ciężarówki. W wyniku wypadku oboje straciliśmy lewe nogi, mężowi amputowano również lewą rękę, a ja mam rękę sparaliżowaną (uraz splotu barkowego). Dużo czasu spędziliśmy w szpitalach - na leczeniu i rehabilitacji... Mieliśmy wzloty i upadki. Przeżyliśmy wiele, ale trzymamy się razem - to daje nam siłę.
O tym, że chcemy być rodzicami, wiedzieliśmy od dawna. Wiedzieliśmy też, że nie będzie łatwo, dlatego najpierw wszystko dokładnie zorganizowaliśmy. Ważna była nasza sprawność - jesteśmy samodzielni. Mieszkamy sami, we własnym domu, w pełni przystosowanym do naszych potrzeb i możliwości. Z pomocy rodziny i przyjaciół korzystamy tylko w sytuacjach wyjątkowych. W ostatnich miesiącach ciąży, gdy sprzątanie i gotowanie zaczęło sprawiać mi trudność, zamieszkała z nami mama, która zajęła się domem. Została z nami do momentu, kiedy Anto skończył dwa miesiące, ale do dziś przy chodzi go kąpać. Była i jest to dla nas duża pomoc.
Dom był przygotowa ny na przyjście Antosia - czekał pokoik z tapetą w owieczki, łóżeczko, które mąż przerobił na ko łyskę, wyprane i wyprasowane ubranka w szufladach. Wcześniej kupiliśmy pieluchy, kosmetyki, wanienkę i wózek, wszystko po to, by nie było paniki, gdy przyjedziemy ze szpitala i okaże się, że czegoś potrzebnego brakuje.
Decyzja o powiększeniu rodziny była dokładnie przemyślana. Najpierw wybraliśmy lekarza, do którego oboje mieliśmy zaufanie i który zgodziłby się na prowadzenie - jak by nie było - trudnej ciąży. Na wszystkie wizyty chodziliśmy razem. Mąż był obecny przy każdym badaniu USG. Ze względu na zagrożenia wynikające z mojej niepełnosprawności, lekarz zajmował się nami szczególnie troskliwie. Nie tylko rzeczowo odpowiadał na nasze pytania i wątpliwości, ale również wspierał nas duchowo, dzielnie sekundując naszemu jeszcze nienarodzonemu maleństwu. Z powodu przebytego urazu miednicy i braku nogi planowane było cesarskie cięcie. Szpital, w którym rodziłam, był przygotowany na moje przyjęcie, a pielęgniarki i położne okazały dużo zainteresowania i troski. Zarówno ciąża, jak i poród przebiegły bez komplikacji. Anto urodził się w świetnej formie - dostał 10 pkt. w skali Apgar.
Teraz, kiedy jesteśmy już wszyscy razem - pękamy ze szczęścia. Nasz synek pięknie się rozwija i rośnie, nie choruje. Jest wspaniałym dzieckiem, bardzo go kochamy.
Jeszcze kiedy byłam w ciąży, czasem słyszeliśmy dziwne pytania typu: Jak wy sobie dacie radę? Po co stwarzacie sobie problemy? Takich pytań nie zadawali jednak ludzie nam bliscy - przyjaciele, rodzina. Wiedzieli, jak bardzo chcieliśmy dziecka. Wierzyli, że sobie poradzimy, a my wiedzieliśmy, że w razie potrzeby możemy na nich liczyć.
Według nas posiadanie i wychowywanie dziecka nie jest utrudnianiem sobie życia, a jego naturalnym etapem.
Jak wszyscy rodzice staramy się sprostać wyzwaniom rodzicielstwa i ciągle się uczymy. Czasem mamy drobne problemy "techniczne" - zmiana pieluchy czy założenie skarpetek brykającemu dzidziusiowi jedną ręką nie jest proste, ale nie niemożliwe. Kąpielą również niedługo zajmiemy się sami, niech tylko Antek pewnie usiądzie.
Bywamy niewyspani, zmęczeni... Nie jest to jednak nic, czego nie przeżywaliby i pełnosprawni rodzice. Kiedy wydaje się nam, że nie mamy już na nic siły, wystarczy jeden rozbrajający uśmiech Antka i możemy góry przenosić. Anto nie widzi w nas jeszcze niepełnosprawnych, dla niego jesteśmy po prostu rodzicami. W miarę jak będzie dorastał, nauczymy go miłości, tolerancji, świata. Zadbamy o to, by był szczęśliwym dzieckiem i dobrym, mądrym człowiekiem.
Dzięki niemu tworzymy dziś szczęśliwą rodzinę. I mamy nadzieję, że za kilka lat pojawi się kolejne dziecko - może córeczka? Rodzicielstwo jest dla nas czymś naturalnym, a niepełnosprawność to problem czysto techniczny.
Autor: Emilia
Zdjęcia: S. Słomiński
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz