Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Konieczność stawiania pytań

10.02.2005

Wciąż żyjemy w cieniu kataklizmu w Azji. Jak wobec tysięcy zabitych albo pozbawionych dachu nad głową nie zapytać: gdzie był Pan Bóg?

obrazek: postać człowieka do góry nogami w górnej części kartki, na dole symbol Boga - oko w trójkącie

I nie są to pytania nowe. Zadawano je i w czasach wojen światowych, obozów koncentracyjnych, Holocaustu i gułagów. I pytania te wplatają się uporczywie w nasze życie - dlaczego siedzę na wózku? Dlaczego to dziecko, ten młody człowiek umarł? Dlaczego ktoś ma raka? itd.

Bywa że ten czy ów "wierzący" ma odpowiedź na takie pytania. Nieraz taką odpowiedź głoszą i księża z ambony: to kara za grzech i wezwanie do nawrócenia. Przykłady można by mnożyć. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie zastanawiający fakt, że coraz więcej ludzi jakoś wewnętrznie nie może się pogodzić z tak "oczywistą" teologią. Dlaczego? Czyżby nie chcieli się nawrócić? (a co to w ogóle to oznacza?). A może - po prostu nie zgadzają się z obrazem Boga stojącego za takimi prostymi wyjaśnieniami tragedii.

I dotykamy tutaj jednej z praktycznych rozbieżności pomiędzy Bogiem Kościoła a Bogiem serca. Bóg gloszony może nieraz z ambony - okrutny, mściwy, bezwzględny, budzi co najmniej zażenowanie -jeśli nie sprzeciw u tych, którzy na co dzień borykają się z trudnościami zwyczajnego życia. Bo samo życie - aby je przejść uczciwie -jest wymagające. Okazuje się tak złożone, bogate - że wymyka się jakimkolwiek schematom czy receptom. Jak opisać jego smak, odcienie, głębię? Tak często stajemy bezradni wobec znaków zapytania, zagadek - wobec tajemnicy. A tu nagle ktoś ma klucz...

Owszem, szukamy go, ale tak, by nie utracić istoty życia; by naprawdę pasował do tajemniczego zamku naszego życia.

Jedną z pokus "wiary" jest upraszczanie życia, omijanie jego problemów, przenoszenie na inny, nierealny poziom. W ten sposób wiara staje się magiczną pałeczką - oto wystarczy wymówić "zaklęcie" modlitwy (niczym formułkę magiczną) i mamy załatwioną tę czy inną sprawę. Taka wiara staje się wytrychem do rozumienia świata - daje na wszystko odpowiedź. Tylko, czy prawdziwą...?

Jezus mówił o silnej wierze, która góry przenosi. Ale z drugiej strony - jakże często nawet apostołowie nie dorastali do tej poprzeczki, natomiast udawało się to osobom wręcz z marginesu. Nikt nie odgadnie, jak bardzo musieli być zdeterminowani - i jak bardzo pokorni ci, którzy mieli wielką wiarę. Przecież nie była równoznaczna ze spełnieniem pragnienia.

I taka postawa jest wiarą właściwą: poczucie kruchości własnej sytuacji, odwaga przyznania się do tego wobec Boga z uzależnieniem wszystkiego od Niego i... pozostawieniem Jemu inicjatywy. Taka postawa nie wyklucza pytań - spierania się wręcz, targowania z Bogiem. Taka wiara nie odpowiada na pytania, ale raczej je mnoży.

Nie rozwiązuje problemów, ale je zaognia. Nie uspakaja, ale prowadzi... dalej, pozwala przekraczać siebie. I dlatego wiara jest tak bardzo ludzką sprawą. Pozwala stanąć nad otchłanią, którą prędzej czy później otworzy przed nami życie.

Pozwala zacząć spadać w tę otchłań, jeśli tak będzie trzeba. I tutaj spotykamy Pana Boga. Musimy wykonać krok w nieznane, w ciemność. Wiara nie jest zabezpieczeniem czy asekuracją, lecz wejściem w sam środek ryzyka i niepewności.

Nie jest podpórką, lecz jej złamaniem. Nie jest zatykaniem dziur -lecz ich odsłonięciem, aby zobaczyć... co jest dalej.

Każdy musi sam się z nią mierzyć. Każdego musi zaboleć. Tylko tak okaże się, że pytania nie są wyrazem bezradności, ale początkiem drogi - prowadzącej gdzieś dalej, wyżej, głębiej; może właśnie ku istocie sensu, ku pełni życia.
Autor od marca 2005 r. jest Opatem Klasztoru oo. Benedyktynów w Tyńcu.

Tekst: O. Bernard
Ilustracja Monika Duliasz

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas