Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Nie ma rzeczy niemożliwych

06.08.2012
Autor: Beata Rędziak
Źródło: inf. własna

- Gdybym nie był na wózku, jestem przekonany, że pracowałbym na budowie. Na pewno bym nie studiował i nie podróżował – mówi Michał Woroch, który ma za sobą już cztery duże wyprawy, a przed sobą kolejną, czteromiesięczną – do Cabo da Roca w Portugalii.

Podróże dają mu siłę, wraca z przyjemnością po każdej wyprawie z egoistyczną – jak sam mówi – satysfakcją, że to zrobił, że dał sobie radę.

Wszystko zaczęło się od zabawy radiowej Trójki „Wielki Wyścig”, która polegała na pokonaniu autostopem w jak najkrótszym czasie dystansu z Madrytu do Warszawy. Zaproponował mu to przyjaciel, a on po prostu postanowił spróbować. Był rok 2006. – Nie było łatwo, ale dało mi to tyle energii! – wspomina. Za dwa lata poznany u przyjaciół profesor zaproponował mu wyjazd do Mongolii w ramach projektu etnograficzno-kulturalnego, który miał trwać trzy miesiące. Trudność polegała na dotarciu – m.in. koleją transsyberyjską, a potem konno – w najbardziej odległe zakątki mongolskich gór na północy kraju zamieszkałe przez grupę etniczną Tsataanów.

Na zdjęciu: Michał i Maciej
Michał Woroch i Maciej Kamiński, fot.: www.wheelchairtrip.com

Michał choruje na rdzeniowy zanik mięśni; utrzymanie się na koniu w pionie i podróżowanie przez góry nie należało więc do najłatwiejszych zadań. – Sam wymyśliłem konstrukcję opartą na przywiązaniu się do konia za pomocą pasa strażackiego. Nie miałem okazji sprawdzić tego wcześniej, było więc i tak, że koń się przewrócił, a ja razem z nim, cały w błocie, w które wpadłem. Ostatecznie jednak udało nam się przebyć zamierzony odcinek – opowiada. Tsatsaani mieszkają w górach na wysokości 3 tys. m n.p.m. i hodują tam renifery.

Chciałem zjeść ciastko

Podróże to ludzie. Można by zaryzykować stwierdzenie, że powodzenie wyprawy Michał uzależnia od relacji z ludźmi, z którymi podróżuje. Z przyjaciółmi, z którymi wtedy jest, czuje się bezpiecznie; wie, że może na nich liczyć. Uczy się z nimi być, rozmawiać, jest mu łatwiej podczas podróży niż w normalnych warunkach. Twierdzi, że jest nieśmiały i zamknięty. – W Mongolii, trzy dni drogi do najbliższego sklepu, po dwóch tygodniach niejedzenia słodyczy przyjaciel wyciągnął ciastka i zjadł je na naszych oczach – wspomina. – Nigdy tego nie zapomnę, nawet nie byłem zły, po prostu chciałem zjeść ciastko, do dzisiaj z tego żartujemy – śmieje się Michał.

Podczas wypraw obserwuje bacznie tubylców, przekonał się, że punkt widzenia i podejście do życia zależy od miejsca, w którym się jest, a które nas określa. – Gdy będąc w Mongolii, zapytałem kobietę mieszkającą w namiocie, wysoko w górach, co robi, gdy jest minus pięćdziesiąt stopni, odpowiedziała: „To samo” – wspomina.

Michał nie potrafi powiedzieć do końca, czego nauczył się o sobie w czasie wyjazdów, ale wie na pewno, że po powrocie z każdego z nich czuje się silniejszy. – Z perspektywy czasu żałuję jedynie, że nie zrobiłem więcej zdjęć, że może jeszcze coś mogłem zrobić będąc gdzieś – mówi. Pasjonuje się fotografią i grafiką. Już cieszy się na nowy aparat, który zabierze ze sobą do Portugalii.

Euforia na starcie

W kwietniu 2010 r. zdecydował się na udział w kolejnej niedługiej wyprawie – do Indii. Jej celem było poznanie i udokumentowanie indyjskiego święta wody Kumbhamela. To, co Michał lubi najbardziej w podróżach, to sam moment startu. – To jest nieporównywalna z niczym euforia, że coś się zaczyna. Nawet w trakcie wyjazdu, gdy rozpoczynamy jakiś jego kolejny etap, towarzyszy mi przyjemne uczucie: „znów coś przed nami” – opowiada.

Martwi go zaś to, że się męczy; ma świadomość, że będzie gorzej. – Nie mam takich marzeń, że chodzę, nie wiem, dlaczego tak jest. Owszem, jestem czasami smutny, że tak nie jest, ale wiem, że to po prostu się nie zmieni. Oblałem się kiedyś kawą i poszedłem pod prysznic, dodatkowo się tam przewróciłem i nie mogłem wstać, wtedy krzyczałem z bezsilności i ze złości, ale to są rzadkie sytuacje – mówi.

W wyprawy nie oddałby ani minuty. – Możemy łamać znak B12 i nie ukrywam, że często to robimy – opowiada ze śmiechem.

W zeszłym roku w lipcu Michał wziął udział w miesięcznej wyprawie na Spitsbergen, projekcie realizowanym na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, gdzie jest studentem. To było kolejne ważne doświadczenie – sprawdzenia siebie samego w innych warunkach niż na co dzień.

Każdy może to zrobić

Michał chętnie uczestniczy w spotkaniach z osobami z niepełnosprawnością, podczas których opowiada o swoich podróżach. Po co to robi? Chciałby, żeby wszyscy uwierzyli, że mogą robić to samo, że niepełnosprawność nie musi ich ograniczać. Sam nie ma zbyt wielu niepełnosprawnych przyjaciół, większość z nich poznał dzięki Maćkowi, z którym wybiera się w najbliższą podróż. – Mam wspaniałych przyjaciół. Jędrek, na którego mogę liczyć zawsze, któremu ufam, powiedział mi kiedyś, że to, iż jestem niepełnosprawny, nie zmieni się, podobnie jak to, że jesteśmy przyjaciółmi – wspomina.

Na przyjaciół może liczyć zawsze, nie tylko podczas zwykłych wyjazdów w góry do Szczyrku, gdzie wciągają go przez pięć godzin na szczyt, ale też w zwykłych, codziennych sytuacjach. – Kiedyś, po wyjeździe do Mongolii, podczas którego powstał film, odbył się pokaz tego dokumentu w kinie. Wszystkie miejsca były zajęte; nigdy wcześniej nie widziałem wszystkich przyjaciół równocześnie w jednym miejscu. Ja sam nie lubię tego filmu, bo jest bardzo osobisty – otwarcie mówię tam, że umrę itp., nigdy wprost nie powiedziałem tego przyjaciołom. Ich reakcje były niesamowite, na początku byłem bardzo zawstydzony, ale potem niezwykle ucieszony, że przyszli – mówi Michał.

wheelchairtrip.com w serwisie Vimeo

Z Maćkiem Kamińskim poznali się w szpitalu już dziesięć lat temu. Razem leżeli na sali.  Są w podobnym wieku; jest między nimi tylko rok różnicy. Obaj zachorowali mając 17-18 lat. Maciek miał operację na guza kręgosłupa. – Gdy myślę o Michale, to myślę: Michnik – taką ma ksywkę. A zaraz potem myślę: siła. Michał to siła – mówi Maciek o swoim przyjacielu. Sam interesuje się historią, bardziej dogłębnym zrozumieniem zjawisk i ludzi, bez szufladkowania ich w konieczne kategorie. Pasjonuje się pokerem, kiedyś zajmował się nim zawodowo, teraz to przyjemność. – Wszystko tam opiera się na matematycznych wyliczeniach – mówi.

Wystarczy się uśmiechnąć

Gdy Michał zaproponował mu wspólne zdobycie najbardziej wysuniętego na zachód punktu Europy, odpowiedział, że wrócą do tematu, jak będzie samochód. Samochód już jest i za kilka dni stanie się ich domem, hotelem i środkiem transportu. W cztery miesiące zamierzają pokonać nim 15 tys. km.

Sami zajęli się organizacją wyprawy, zdobywaniem sponsorów i nie ukrywają, że nie mogą się doczekać. – Pokonaliśmy nawet trzy bramy wjazdowe do Radia Maryja w Toruniu, jadąc za samochodem, który wwoził tam meble. W rezultacie mieliśmy audycję na żywo, a potem dostaliśmy maila od pani Aurelii z Kielc, który napisała w jej imieniu wnuczka, że trzyma za nas kciuki – cieszą się.

– Najbardziej obawiamy się złapania gumy czy awarii samochodu, bo to, że dojedziemy, jest pewne – mówi Maciek. Żartują, że wtedy zaparkują na miejscu i po prostu tam zostaną. – Moja siostra zrobiła prawo jazdy na ciężarówki, powiedziała, że po nas przyjedzie – żartuje Michał. – Poza tym Maciek ma dużą łatwość w nawiązywaniu znajomości, gdzie nie pójdzie, tam kogoś pozna; tego mu zazdroszczę – dodaje.

– Wystarczy się uśmiechnąć i jest dobrze – ripostuje Maciek. – Zauważyliśmy, że jak jesteśmy razem, to ludzie się wzruszają, jedna pani nawet się popłakała – opowiadają.

Rodzice Michała nie byli przychylnie nastawieni do podróżowania, obawiali się, że to niebezpieczne. Gdy okazało się jednak, że daje ono Michałowi energię i nowe siły, nie sprzeciwiają się.

Maciek i Michał cieszą się, że trafili na wspaniałych ludzi i sponsorów, którzy pomogli im zrealizować ich podróżnicze plany. Przez tatę Maćka trafili między innymi na wyspecjalizowanego mechanika, który zajmuje się konstruowaniem samochodów terenowych. Za darmo zamontował im windę w ich samochodzie i zajął się jego serwisem.

– Myślimy już o podróży do Australii na początku przyszłego roku – wymyśliliśmy to dziś nad rzeką – mówią podczas wizyty w Warszawie. – Może tam polecimy, a może popłyniemy – marzą.
 

Komentarz

  • Po co takie artykuły
    niepełnosprawny 35
    09.08.2012, 17:47
    Piszmy otwarcie,skąd facet ma na to fundusze.Mnie stać posurfować sobie za 44zł -6mb i na tym kończy się moje gdybanie.Nie wzbudzajcie poczucia niesprawiedliwości społecznej.Nie zazdroszczę facetowi,ale też chciałbym sobie pojeździć.Ostatni raz byłem na wyjeździe gdziekolwiek w 2009r.Nigdy za granicą. Mam 611 renty,napewno za to nie wyjadę.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas