Linia wysokiego zaufania: rozdarte serca
Czas, w którym przyszło nam żyć, jest wyjątkowo trudny dla wszystkich. Codzienne zderzanie się z niepokojącymi, wręcz tragicznymi, informacjami z całego świata dotyczącymi pandemii koronawirusa powoduje, że jesteśmy w ciągle narastającym napięciu.
Im wyższe są liczby dotyczące zachorowań, a przede wszystkim zgonów, tym bardziej ogarnia nas lęk, że lada moment wirus dopadnie nas lub kogoś z bliskich. Ze statystyk jasno wynika, że dramatem tym została dotknięta duża grupa osób. Ale nie chcę poruszać tego aspektu. Pragnę skupić uwagę na skutkach, jakie mogą wywołać konieczne izolacje niektórych grup ludzi o tzw. podwyższonym ryzyku zachorowania lub osób o mniejszych szansach pokonania choroby. Dotyczy to podopiecznych hospicjów, mieszkańców domów pomocy oraz pacjentów szpitali, zwłaszcza przebywających tam dzieci.
Mama Teresy w styczniu trafiła do hospicjum. Nie był to sposób „pozbycia się problemu”, jak to niektórzy uważają, ale życiowa konieczność, aby zapewnić matce odpowiednią, specjalistyczną opiekę, a przede wszystkim właściwe leczenie niosące ulgę w cierpieniu. Cała rodzina była bardzo zaangażowana w to, aby być z panią Marią w tych najtrudniejszych chwilach. Najbardziej pragnęli, aby nie umierała w samotności, pragnęli być przy niej do końca. Wymieniali się między sobą w ciągu dnia, a gdy stan pani Marii się pogorszył – również w nocy. I nagle dostali informację o zakazie odwiedzin. Wszyscy mieli świadomość, że jest to dla dobra podopiecznych i pracowników, ale też dręczyła ich myśl, że za bramą jest ich kochana osoba, której mogą więcej nie zobaczyć. Najgorsze było przekonanie, że to nie personel, ale oni powinni być ostatnimi przy pani Marii w chwili jej odchodzenia ze świata. Teresa była gotowa zamknąć się z mamą, aby nie przywlec jej z zewnątrz śmiercionośnego wirusa. Pozostał jednak kontakt telefoniczny, a później już tylko myśli i modlitwa. Mama zmarła, a Teresa i bliscy mają rozdarte serca i potęgujące się poczucie pustki, bo nie byli przy pani Marii w najtrudniejszym dla nich wszystkich momencie.
Kubuś jest czterolatkiem specjalnej troski. Od urodzenia więcej czasu spędza w szpitalach niż w domu. Zawsze Kiedy tuż przed świętami choroba się nasiliła i Kubuś zaczął się dusić, rodzice zawieźli go do szpitala, w którym jest pod stałą opieką specjalistów. Decyzja była tylko jedna: pozostanie na oddziale. I tu mała niespodzianka, ponieważ z powodu pandemii Kubuś musiał zostać w szpitalu bez rodzica. Wprawdzie dziecko zna doskonale personel, który traktuje je jak synka, to jednak nagle świat, w którym nie ma przy nim taty, stał się z bezpiecznego jednym wielkim zagrożeniem. I pojawił się niesamowity obraz, na którym po jednej stronie wyrywa się pielęgniarkom zalany łzami Kubuś, a po drugiej stoi wielki mężczyzna, a zarazem mały i bezradny, bo nie może ochronić przed bólem samotności swojego synka, choć mu obiecał, że zawsze przy nim będzie. Mimo że rodzina rozumie, dlaczego tak jest, to pękają im serca na samą myśl o tym, co przeżywa ich mały bohater, jak sobie radzi w tej nowej i trudnej sytuacji, gdy oni jako dorośli nie potrafią tego ogarnąć.
Jeszcze kilka słów odnośnie do jednej grupy osób, na których życie pandemia ma wpływ szczególny. To mieszkańcy domów pomocy społecznej. Z jednej strony są płynące ze świata dramatyczne komunikaty o tym, jak wielu mieszkańców takich placówek umiera przez wirusa i jak często w kolejce do ratowania życia są odstawiani na boczny tor. Z drugiej strony, jest nasza polska rzeczywistość, w której coraz więcej placówek zmaga się z zakażeniami mieszkańców i personelu. I na dodatek pojawia się myśl, że osoby starsze i schorowane są najbardziej narażone na skutki pandemii, a do tego jest lęk, poparty faktami, że chory personel nie będzie w stanie zapewnić im właściwej opieki. Ta nagła izolacja od najbliższych – kto wie – czy nie jest najtrudniejszą barierą do pokonania? Kontakt telefoniczny to ledwie namiastka tego, czego potrzebują mieszkańcy. Nie zastąpi bliskości, ciepła, przeświadczenia, że są dla kogoś ważni. Szczególnie dotyczy to osób z niepełnosprawnością intelektualną, dla których pandemia jest czymś niezrozumiałym i nie można im wyjaśnić, dlaczego nikt ich nie odwiedza.
Kilka przykładów, za którymi kryją się tysiące rozdartych serc. Nie wiemy, jak długo to potrwa. Jedno jest pewne: że nie możemy pozwolić ani jako jednostki, ani też społeczeństwo, aby te rozdarte serca po obu stronach murów i bram zostały pozostawione same sobie. Dodajmy im otuchy i nadziei na lepsze jutro i pokażmy, co jest dobre, a nie tylko co szare, smutne i niepewne.
Jan Arczewski – od dzieciństwa choruje na rdzeniowy zanik mięśni i porusza się na wózku. W Domu Pomocy Społecznej Kalina w Lublinie, w którym od 33 lat mieszka i pracuje jako psycholog, stworzył Telefon Zaufania dla Niepełnosprawnych (81 747 98 21). Odbył tysiące rozmów. Problemy, z którymi zwracają się do niego ludzie, dotyczą wszystkich sfer życia, nie tylko psychologicznej czy egzystencjalnej. Jest finalistą Konkursu „Człowiek bez barier 2004” i pierwszym laureatem Nagrody Prezydenta RP „Dla Dobra Wspólnego” (2016). W 2017 r. znalazł się w Liście Mocy, publikacji wydanej przez Integrację, z sylwetkami 100 najbardziej wpływowych Polek i Polaków z niepełnosprawnością, i w tym samym roku otrzymał Nagrodę TOTUS Fundacji Dzieło Nowego Tysiąclecia.
Artykuł pochodzi z numeru 2/2020 magazynu „Integracja”.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach (w dostępnych PDF-ach).
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz