Droga do sukcesu
Nie docierało do mnie, że grali mi Mazurka Dąbrowskiego. Byłem jednocześnie wzruszony, zaskoczony i bardzo szczęśliwy. Podróż do Dubaju zaczęła się z przygodami. Już na lotnisku w Monachium zgubiłem telefon, na szczęście w hotelu był Internet. Miałem kontakt ze światem. Co na mnie zrobiło największe wrażenie? Palmy i duże budynki. No i te dwa złote medale… - mówi lekkoatleta Maciej Sochal.
Ale żeby dojechać na światowe zawody IWAS w lekkiej atletyce i zdobyć tam dla Polski dwa złote krążki, trzeba było przebyć o wiele dłuższą drogę niż z lotniska Okęcie na lotnisko w Dubaju. Maciek Sochal dobrze o tym wie, doskonale też wiedzą to jego rodzice, trenerzy i wszyscy, którzy przez ostatnie dziesięć lat wierzyli, że uda mu się powstać, mimo że wydaje się to niemal niemożliwe.
Od 2000 roku, gdy u trzynastoletniego wówczas Maćka stwierdzono nagle guza mózgu, minęło dużo czasu, ale nie był to czas zmarnowany. Rok 2011 to rok sukcesów sportowych: przede wszystkim dwa wspomniane złote medale w pchnięciu kulą i rzucie maczugą, zdobyte w tym miesiącu w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, złoto na międzynarodowych zawodach w Holandii, dwa złota na Otwartych Mistrzostwach Polski Osób Niepełnosprawnych w LA w Bydgoszczy, dwa pierwsze miejsca na międzynarodowych mistrzostwach Niemiec Leichthletik-Singen i dwa złota na otwartych mistrzostwach Czech w Ołomuńcu. Efekty tych sukcesów to czwarte miejsce na liście rankingowej IPC (Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski), przynależność do kadry przygotowującej się do Igrzysk Paraolimpijskich w Londynie i praktycznie nominacja w kieszeni.
Jednak gdyby w tym miejscu przerwać opowieść o Maćku, to z pewnością byłaby to historia nieprawdziwa. Aby zrozumieć ogrom pracy i determinacji, które musiał włożyć w samego siebie, by powyższy akapit mógł powstać, trzeba się cofnąć w czasie - do roku 2000.
Wiodłem życie jak przeciętny nastolatek. Szkoła, basen, piłka nożna, znajomi. Pamiętam, jak witaliśmy rok 2000. Na niebie tysiące światełek, a w uszach huk wystrzeliwanych petard - wspomina Maciek. - 16 stycznia rodzice zawieźli mnie do szpitala, ponieważ bardzo bolała mnie głowa. Miałem wrażenie, jakby te sylwestrowe fajerwerki wybuchały w mojej głowie. W szpitalu zostałem na obserwacji. Ból był prawie nie do wytrzymania. Robiono mi wiele badań i już następnego dnia, 17 stycznia, okazało się, że mam guza mózgu. Stan był bardzo ciężki. Guz duży, początki procesu wgłobienia, czyli zagrożenie życia... Myślę, że wtedy nie zdawałem sobie sprawy co to oznacza. Pomimo pośpiechu i ruchu wokół mnie, byłem spokojny. Tego samego dnia gnałem erką w towarzystwie anestezjologa i mamy do szpitala w Szczecinie. Późnym popołudniem zaczęto operację, która skończyła się w nocy. Świat zawalił się nagle, bez anonsów.
Maciej Sochal na podium, fot.: archiwum
Jest w ludziach coś takiego, że gdy dowiadują się o nieznanej sobie chorobie, pojawia się przeświadczenie, że to będzie jak z grypą lub przeziębieniem. Lekarz zaleci lekarstwo, ewentualnie rehabilitację i życie wróci do swego dawnego rytmu. Tyle, że nie zawsze tak się dzieje. Maciek był pewien, że guz zostanie wycięty, on powróci do domu i będzie jak kiedyś. Tyle, że po operacji samodzielnie mógł tylko mrugać oczami.
Nie mogłem ruszać nawet palcem, oddychał za mnie respirator, karmiono mnie sondą. Nie mogłem mówić i tylko ta powracająca świadomość, bezsilność, rozpacz, żal i wściekłość. Dziś myślę, że miałem szczęście, bo jestem. Mogę kochać i być kochanym, ale to była długa droga. Mama rehabilitowała mnie zaraz po operacji, co było kontynuowane na koszalińskim OIOM-ie, gdzie miałem świetną opiekę i bardzo życzliwy personel. Oczywiście próbowaliśmy wszystkiego. Piłem nawet zioła peruwiańskie. Korzystałem z pomocy bioenergoterapeutów. Wierzyłem, że to mi pomoże. Dziś wiem, że gdyby nie moja determinacja i chęć bycia sprawnym, nie osiągnąłbym niczego.
Trudno wyobrazić sobie sytuację, w jakiej znalazł się Maciek. Pierwszym sukcesem było to, że gdy trzy miesiące później wychodził ze szpitala, mógł mówić. Wrócił do nauki, choć to szkoła musiała przyjeżdżać do niego, gdyż wtedy nie mógł jeszcze nawet siedzieć. Rodzicom niezwykle zależało, by ukończył podstawówkę.
Rano szkoła, potem rehabilitacja w szpitalu, po południu siłownia i dodatkowo zajęcia na basenie. Dziś nie wiem, jak to było możliwe. Cała rodzina żyła pod moje dyktando, a tempo było niesamowite. Ciągle wierzyłem, że uda mi się stanąć na nogi. No i właściwie udało się, choć może nie do końca, bo nie mogę samodzielnie chodzić. Szkołę ukończyłem z czerwonym paskiem. Trochę dzięki mamie, która poświęcała mi mnóstwo czasu. Musiała mi wszystko czytać, ponieważ miałem dwojenie obrazu. Potem było gimnazjum. Byłem już na tyle w dobrej formie, że niektóre lekcje miałem w szkole. Ukończyłem również liceum o profilu grafiki komputerowej i zdałem maturę, po której uczęszczałem do studium informatycznego. I to jest ta oczywista część mojego życia, ale dzięki panu Zygmuntowi, który woził mnie na rehabilitację, i po części dzięki mojej niepełnosprawności zaczęła się niesamowita przygoda ze sportem.
Trzy lata po operacji Maciek trafił do koszalińskiego klubu sportowego „Start”, pod skrzydła niezwykle doświadczonego trenera Aleksandra Popławskiego. Został kulomiotem. Pierwsze sukcesy pojawiły się jeszcze tego samego roku: złoto w pchnięciu kulą i brąz w rzucie maczugą. Potem dwa złota na Spartakiadzie Młodzieży Niepełnosprawnej w Siedlcach. Rok później Maciek potwierdził swoją formę i zdobył dwa złota na Mistrzostwach Polski w LA Osób Niepełnosprawnych w Szczecinie. W lipcu wywalczył dwa złote medale na mistrzostwach Niemiec i zakwalifikował się na Igrzyska Paraolimpijskie w Atenach. 10 września 2004 roku poleciał do stolicy Grecji.
Wielkie wyróżnienie. Nawet w najśmielszych marzeniach nie myślałem, że to się uda. Niestety, nie udało się zdobyć medalu, bo w Atenach zostałem przeklasyfikowany.
Z nową grupą Maciek nie miał żadnych szans. Z perspektywy czasu można powiedzieć, że to był moment, który przekreślił cztery lata walki o istnienie, pracy nad samym sobą, starań, by znaleźć swoją drogę życia. Jak przyzna potem tata Maćka, wtedy się załamał. Odwoływał się od decyzji Międzynarodowej Komisji Sportowej, ale bez rezultatu. Odskocznią od kłopotów stała się kulturystyka, w której cztery lata później na mistrzostwach Polski w fitnessie sportowym Maciek zajął pierwsze miejsce. Jednak nie przestał marzyć o sukcesach w lekkiej atletyce.
Nic nie jest niemożliwe, można by napisać, gdyż po wielu staraniach udało się przywrócić Maćkowi poprzednią grupę F32. Od razu ruszył z kopyta, by starać się o wyjazd na mistrzostwa świata w Nowej Zelandii. Gdy to się nie udało, postanowił zrobić wszystko, by osiągnąć formę, która pozwoliłaby mu starać się o start na Igrzyskach Paraolimpijskich w Londynie.
Treningi, zgrupowania i jeszcze raz treningi. Tegoroczne sukcesy pokazują, ile daje katorżnicza praca. Wyjazd do Londynu Maciek ma już prawie jak w banku. Czy tam zdobędzie medal? Jak sam twierdzi, będzie ciężko, bo na igrzyskach grupy F32 i F33 są łączone, ale da z siebie wszystko, by tak się stało.
Artykuł powstał dzięki dofinansowaniu ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki
Komentarze
-
nieźle
03.01.2012, 13:14jesteś przewspaniałym, cudownym człowiekiem.odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ostatni moment na wybór Sportowca Roku w #Guttmanny2024
- „Chciałbym, żeby pamięć o Piotrze Pawłowskim trwała i żeby był pamiętany jako bohater”. Prezydent wręczył nagrodę Wojciechowi Kowalczykowi
- Jak można zdobyć „Integrację”?
- Poza etykietkami... Odkrywanie wspólnej ludzkiej godności
- Toast na 30-lecie
Dodaj komentarz