Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Przytrzymać za guzik

24.12.2011
Autor: Rozmawiała: Beata Rędziak

Szukanie to wielki trud i niepokój, jednak daje nam energię, sprawia, że nie zatrzymujemy się w miejscu. Jeżeli człowiek przestanie chcieć szukać, jeżeli przestanie go to interesować, to właściwie obumiera – mówi Maja Komorowska, polska aktorka filmowa i teatralna, w rozmowie z Beatą Rędziak.

Beata Rędziak: Czy można powiedzieć, że Pani aktorstwo rozpoczęło się od pomagania?
Maja Komorowska:
Wolałabym tak tego nie formułować; w miarę upływu lat rozumiem, że coraz bardziej trzeba uważać na mówienie o sobie. Z perspektywy czasu pewne wydarzenia mogą nam się wyolbrzymiać. Na pewno można powiedzieć, że dzięki moim bardzo mądrym rodzicom miałam rok przerwy po maturze. Dzięki nim zrozumiałam, że nie jestem na tyle dojrzała, żeby podjąć decyzję, co będę robić. To był dla mnie bardzo ważny rok. Zajmowałam się, m. in. chłopcem głuchoniemym, którego uczyłam mówić, jeździłam z nim do prof. Mitrynowicz do Warszawy; to był bardzo ciekawy czas. Potem pracowałam w szpitalu z dziećmi na chirurgii u prof. Kossakowskiego, byłam kimś w rodzaju niewykwalifikowanej pielęgniarki czy salowej. Nie wiem, jak dalej potoczyłyby się moje losy, gdybym kiedyś nie przyniosła do szpitala lalki-jawajki; wtedy zrozumiałam, jak ważne jest odsunięcie dzieci od niepokoju, np. przed operacją. Poszłam do Jana Wilkowskiego – nieżyjącego już wspaniałego dyrektora Teatru Lalka - i opowiedziałam mu o swoich zainteresowaniach. Powiedział mi, że na Wydziale Aktorskim PWST w Krakowie jest oddział lalkarski. Zdawałam tam z myślą, że połączę zainteresowanie pracą z dziećmi z teatrem lalek, ale życie potoczyło się inaczej.

Angażowała się Pani w budowę hospicjum onkologicznego, jest Pani w jego Radzie, uczestniczy Pani w kampanii promującej wolontariat osób starszych - to tylko nieliczne przykłady Pani zaangażowania społecznego. Dlaczego Pani to robi, co w pomaganiu jest dla Pani ważne, co Pani w duszy gra?
Myślę, że w gruncie rzeczy, pomagając innym, bardzo pomagamy sobie. Trzeba tylko uważać, żeby człowiek sobą, swoją chęcią bycia lepszym nie przesłonił sprawy, w której chce pomóc. Oczywiście, nic w tym złego, że człowiek chce być lepszy. Ważne jest, żeby skupiać się na pomocy w konkretnej sprawie, a że przy okazji robimy się lepsi - to dobrze. Istotne jest, by przypatrzeć się sobie, dlaczego naprawdę coś robimy. Myślę, że w miarę upływu lat mamy szansę uczyć się rozumienia, że właściwie w tym życiu człowiek nie może się nasycić i ciągle szuka przestrzeni, w której mógłby się spełnić. Jesteśmy bombardowani złymi wiadomościami, ale gdy patrzę, ilu ludzi działa, szuka, chociażby Marek Sołtys - szalony wózkowicz, którego poznałam, Ewa Błaszczyk, Ania Dymna i wielu innych, to widzę, że dzieje się bardzo dużo dobrego. Myślę, że dobro jest zaraźliwe. Wydaje mi się, że wydobywanie tego, rozmawianie o tym jest ważne.

Wielką lekcją było dla mnie spotkanie z Basią Sadowską (poetka, działaczka opozycji antykomunistycznej, jej syn Grzegorz Przemyk został zamordowany przez funkcjonariuszy MO w 1983 r. - przyp. red.). Po tym, jak zamordowano jej syna, ks. Jerzy Popiełuszko przywiózł ją do Dębek, gdzie byłam na wakacjach. Przez kilka dni mieszkałyśmy u księży zmartwychwstańców. Któregoś dnia spytałam ją: Basiu, co cię wiedzie, jak udaje ci się żyć, po tym, co twoje oczy zobaczyły, co przeżyłaś? A ona powiedziała: Bo muszę zdążyć się poprawić, żeby spotkać się z synem. Zdążyć się poprawić…

Na zdjęciu: Maja Komorowska, fot.: archiwum
Na zdjęciu: Maja Komorowska, fot.: archiwum

Wiem, że towarzyszyła Pani w odchodzeniu ludziom bliskim, przyjaciołom. To na pewno trudne doświadczenie. Czy myśli Pani, że możemy czegoś nauczyć się od ludzi, którzy kończą życie?
Myślę, że całe życie uczymy się wytrwałej cierpliwości bycia z drugim człowiekiem. W książce „31 dni maja” opisałam historię Lucynki, dla której urządziliśmy takie domowe hospicjum. Ona nas uczyła tego, czego życie nie zdąży czasami nauczyć. Notowałam w zeszycie, co dla kogo - tu obrazek, tu bursztyny; za życia chciała oddać wszystkie rzeczy. Przed samą śmiercią martwiła się, że jest plama na swetrze, który chciała komuś podarować; obiecałam, że się upierze. Pamiętam moją przyjaciółkę Ewę, która ciężko chorując w pewnym momencie powiedziała: Jestem już gotowa. Pewnie nigdy nie jest się gotowym, ale ona to tak sformułowała, powiedziała to i usłyszała, że to powiedziała. Ewa, rękami córki, bo sama już nie mogła, przygotowywała rzeczy, które były dla niej ważne, żeby rozdać ludziom.

Odejścia są bardzo różne, czasami niezwykle trudne, jest oczywiście cierpienie. Ale jak sobie przypominam Ewę i Lucynkę, wiem, że myślały nie tylko o swoim cierpieniu, ale potrafiły w takim granicznym momencie myśleć o innych.

W takich sytuacjach mimo woli myślimy, czy sami też potrafimy godnie odejść z tego świata. Zaskakiwało mnie czasami, że ludzie, o których nie myślałam, że będą tacy dzielni, właśnie tacy byli. Wydawało mi się, że to niemożliwe, by przeszli z tak podniesioną głową i z taką cierpliwością, a umieli to zrobić.

Nie ma ważniejszych rzeczy niż spotkanie drugiego człowieka. Możemy kogoś spotkać tylko raz i już nigdy więcej go nie zobaczyć  - jacy będziemy  w tym spotkaniu? Ważne, byśmy byli otwarci na to, co się zdarza. Często myślę o Krzysiu Kieślowskim, który posiadł taką niezwykłą umiejętność - nigdy nie był zdawkowy, naprawdę skupiał swoją uwagę na drugim człowieku.

Jak Pani myśli, co miało wpływ na Pani myślenie, na budowanie relacji z ludźmi?
Na pewno ma na to wpływ nasze doświadczenie – kogo spotkaliśmy. I to kształtuje naszą pamięć, a pamięć wpływa na wyobraźnię. W książce „Pejzaż. Rozmowy Barbary Osterloff z Mają Komorowską” powiedziałam: „Kiedy myślę o tym, co miało wpływ na moją wyobraźnię, co ją kształtowało, zdaję sobie sprawę, jak ważna jest pamięć - i to ta najdalsza, sięgająca w głąb dzieciństwa”. Myślę, że ciało pamięta, człowiek pamięta „te pejzaże, które w nas są, żyją, te szczegóły, które w danym momencie nie wydawały się takie ważne, teraz stoją na straży wyobraźni, są dla niej błogosławieństwem. Tak myślę”. Świadomość, że składamy się z tego, w jaki sposób przechodzimy poszczególne etapy życia, jak w nie wchodzimy, ale też jak z nich wychodzimy,  jak sobie z tym radzimy, na pewno jest bardzo ważna.

We wspomnianej książce Barbara Osterloff powiedziała, że często w Waszej rozmowie pojawia się słowo tęsknota...
Powiedziałam tam:  „Tak, to uczucie towarzyszy nam przez całe życie i siłą rzeczy ma wpływ na to, co robimy, na nasze poszukiwania. Im bardziej się posuwamy w czasie, im ta droga jest dłuższa, tym częściej wracamy do lat, w których wszystko było możliwe, jeszcze możliwe. Te powroty w nas do wspomnień, do ludzi, których już z nami nie ma, to poczucie, że coś przeminęło, ten brak – jest ważny. Nie można się go pozbawiać, ale można starać się go dopełniać, dopełniać ten brak. Czy nie dlatego tworzymy”?

Kiedyś w programie „Rozmowy istotne”, prowadzonym przez Agnieszką Glińską, powiedziała Pani o radości szukania. Czym ona jest?
Nie można poczuć radości z czegoś, czego człowiek nie spróbuje. Sama wielokrotnie przekonałam się o tym, chociażby w ostatniej pracy dyplomowej (Grand Prix dla przedstawienia "Panny z Wilka" na VI Międzynarodowym Festiwalu Szkół Teatralnych w Warszawie w 2011 r. - przyp. red.). Były momenty, kiedy wydawało mi się, że to jest niemożliwe do przełożenia na scenę. Często jest tak, że jak się wydaje, że coś jest niemożliwe, ale szuka się dalej, kiedy mówimy: dziś nie, ale może jutro, człowiek w tym jakby się rozkręca i ma szansę znaleźć, przybliżyć się chociaż do tego, czego szuka. Szukanie to wielki trud i niepokój, jednak daje nam energię, sprawia, że nie zatrzymujemy się w miejscu. Jeżeli człowiek przestanie chcieć szukać, jeżeli przestanie go to interesować, to właściwie obumiera.

Wydaje mi się, że nasza duchowość – to duże słowo – że z nią jest jak z kwiatami: jeżeli nie damy im wody, to więdną. Szukanie jest właśnie tą pożywką, wodą, żeby wzmocnić swoją wyobraźnię, żeby nie przestać, nie przestraszyć się. Szukanie jest konieczne zarówno w życiu, jak i w pracy twórczej.

Tę radość szukania można odnieść także do pomagania innym, bycia z innymi w ogóle. Badania społeczeństwa wykazują, że bardzo różnie rozumiemy wolontariat. Czym on jest dla Pani: czy to jest akcyjność, wolontariat pisany wielkimi literami, czy też zwykła pomoc w przeprowadzeniu kogoś przez ulicę?
Wydaje mi się, że to jest bardzo szerokie pojęcie. Jeśli człowiek jest otwarty na dzień, który go czeka, który rozpoczyna, to zdarzają się rzeczy, których nie może przewidzieć, sytuacje, które w danej chwili wywołują w nas konieczność działania. Czasami myślimy, że nie mamy już czasu, ale okazuje się, że jak dobrze się zorganizujemy, to czas się znajdzie. Jeśli ktoś może zaangażować się konkretnie,  znajdzie na to jeden czy dwa dni w tygodniu,  to jest to jego wybór, to jest powiedzenie „tak”. Ważne jest, by przyjrzeć się, czy jest taka możliwość dla nas w danym momencie życia. Czasami są tacy ludzie, którym trzeba pomóc, żeby oni mogli pomagać.

Wyprzedziła Pani moje kolejne pytanie; czy można namawiać innych, żeby pomagali?
Sądzę, że nic złego się nie dzieje, jeśli próbujemy. Ważne, jak się to robi. Dobrze jest powiedzieć, pomyśleć razem, jakie są możliwości pomocy. Często ludzie myślą, że nie potrafią, a potem spróbują i są w tym świetni. Zawsze istnieje szansa, by odkryć swoje talenty i możliwości, których nie znamy. A czasami jest tak, że człowiek myśli, że może pomagać, a okazuje się, że nie.

Spotyka Pani, żyjąc bardzo intensywnie, wiele różnych osób w rozmaitych okolicznościach. Żyjemy w pośpiechu, w dużej gonitwie; jak Pani sądzi, czego ludzie dziś potrzebują najbardziej?
Myślę, że człowiek bardzo potrzebuje obecności drugiego człowieka. Ks. Pasierb powiedział, że „największą miłością jest obecność”. Czasami nie możemy nic pomóc słowem, tylko możemy być i właśnie ta obecność jest najważniejsza. Świat tak pędzi, że człowiek chciałby kogoś za guzik złapać i chwilę przytrzymać, poczuć, że jest ważny w danym momencie dla kogoś - i to możemy sobie nawzajem dać. Ks. Janusz St. Pasierb napisał też: „Powiedz, czego nie możesz dać, to czego nie możesz dać, to posiada ciebie”. To ważne, by pomyśleć, czego nie możemy dać, co posiada nas, przed czym się bronimy. Czasami wcale nie potrzeba wielkich rzeczy, wystarczy powiedzieć komuś z uśmiechem „dzień dobry”. Trzeba nanizać każdą chwilę dnia, żeby na końcu mieć poczucie, że się tego dnia nie zmarnowało. Ciągle trzeba mieć nadzieję, że ten następny dzień będzie lepszy. Bardzo istotnym dla mnie słowem – często o tym mówię – jest: „starać się” – nie ma większej rzeczy, niż starać się. Oczywiście, wychodzi nam to bardzo różnie, bo jesteśmy przecież i dobrzy, i źli, ale można właśnie starać się wywabiać i z siebie, i z innych dobro, a nie zło. I tak wróciłyśmy do początku rozmowy - pomagając innym, pomagamy sobie, istotne jest tylko, by to nie przesłoniło nam sedna sprawy.

Dziękuję za spotkanie i rozmowę.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • skuteczność
    godność człowieka
    02.01.2012, 16:34
    Od osoby która wykorzystała swoją popularność do poparcia w wyborach swojego krewniaka należy wymagać więcej - np aby wpłynęła/wpływała na niego, żeby przyczyniał się do wprowadzania w Polsce rozwiązań systemowych korzystnych dla niepełnosprawnych, lub co najmniej zgodnych z prawem np. ustalenia corocznej waloryzacji minimum socjalnego, które, wbrew konstytucji, jest nie zmieniane od kilku lat. Należy też wymagać aby głośno wyraziła swoje stanowisko w podstawowych, dla niepełnosprawnych, niezałatwionych sprawach.
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas